Dla pani Kasi, która już zdążyła urodzić 🙂 i dla Karoliny, dla której chciałam z tym tekstem zdążyć


Potrzebujemy bezpieczeństwa, by wydać dziecko na ten świat. Poczucie bezpieczeństwa rodzącej matki może mieć wpływ na przebieg porodu, jego długość, komfort (poród mimo swej doniosłości i fizycznego bólu, może nam się przecież przydarzać w kontekście bardzo komfortowym), poporodowe zdrowie psychiczne i fizyczne matki, jak i dziecka. 

To niby wydaje się oczywiste, że potrzebujemy czuć się bezpiecznie, w niestabilnej/nowej/trudnej sytuacji. Człowiek w sytuacji percypowanego zagrożenia (słowo „percypowanego” jest tu niezwykle istotne) wchodzi automatycznie w tryb ucieczki lub walki, a jeśli postrzegane niebezpieczeństwo odbierane jest jako zagrażające życiu (i/lub niemożliwe do uniknięcia) – w stan znieruchomienia. W sposób szczególny jednak reguła ta dotyczy rodzących kobiet: ich wyczulenie na sygnały środowiskowe wyostrza się, a reakcje na bodźce płynące do nich z środowiska potęgują.

W trakcie porodu do głosu dochodzi przede wszystkim ta część naszego mózgu, którą opisać możemy jako kontaktującą nas z sygnałami z ciała i naszymi zmysłami, szybko reagującą, intensywnie czującą, czytającą obrazy wokół (i w naszej głowie), intuicyjną i uwrażliwioną na emocje innych ludzi i ich intencje. Strukturalnie rzecz ujmując naszym zachowaniem rządzą wtedy głównie podkorowe obszary naszego mózgu, a nie racjonalna, myśląca symbolicznie kora nowa. Im więcej zamieszania wokół, tym w obszarach podkorowych kobiety rodzącej więcej pobudzenia, które nie zawsze udaje się opanować korze nowej (kora nowa w ogóle kiepsko sobie radzi z hamowaniem pobudzenia, ale to temat na inny artykuł :)). O ile samo pobudzenie nie jest niczym złym, to jednak, gdy jest ono zbyt wysokie (poza tzw. oknem tolerancji na pobudzenie*) zaczynamy działać w sposób, który nam przejście przez poród utrudni – chaotycznie, unikowo, w znieruchomieniu lub dysocjacji.

Potrzebujemy wtedy drugiego (bezpiecznego) człowieka, by w sprzyjający nam i dziecku sposób przejść przez turbulencje porodu. Moja ukochana teoria poliwagalna (przeczytacie o niej u nas tutaj i tutaj) mówi, że łączność z drugim człowiekiem i koregulacja (regulowanie się emocjonalne dzięki obecności drugiego człowieka) to nasz gatunkowy imperatyw biologiczny. Imperatyw, nie dobrodziejstwo lub przywilej! Istniejemy tylko dzięki bezpiecznej obecności otaczających nas ludzi. Podczas porodu siła imperatywu koregulacji potęguje się

Dlaczego zatem samice większości gatunków radzą sobie z porodem same, podczas gdy nasz gatunek potrzebuje asysty drugiej (percypowanej jako bezpieczna) osoby? Stało się tak od  znamiennego dla naszego gatunkowego rozwoju momentu, kiedy nasi prapraprapraprzodkowie stanęli na dwóch nogach. Umożliwiło to im z jednej strony różnorakie i niezakłócone chodem manewrowanie górnymi kończynami (i używanie narzędzi), przyczyniło się też do obniżenia położenia ich krtani (i dzięki temu stało się ważnym etapem do wykształcenia naszej zdolności mowy). Dwunożność sprawiła jednak, że znacząco zmieniła się budowa naszej miednicy (było też parę innych negatywnych konsekwencji dwunożności, zainteresowanych odsyłam do psychologii ewolucyjnej i nauk pokrewnych). Gdy nasz kanał rodny znacznie się zwęził, a nasz mózg (w tym główka noszonego w łonie dziecka) rozrastał się coraz bardziej, poród stał dla praprapraprakobiet wydarzeniem fizjologicznie o wiele dla nas trudniejszym niż w czworonożnych czasach. Można zatem wnioskować, że to dopiero nasza dwunożność i rozrost wielkości naszych mózgów wymusiła na naszym gatunku opiekowanie się rodzącymi kobietami (i sprawiła, że jako gatunek musieliśmy coraz bardziej trzymać się razem i sobą nawzajem opiekować). Natura postawiła sprawę jasno: albo będziecie uważać na siebie podczas porodu albo nie przetrwacie. Dla dobra gatunkowej egzystencji 🙂  “wybieraliśmy” zatem opiekowanie się sobą w momencie porodu i pozwalanie się sobą opiekować. Mamy zatem opiekę nad rodzącymi wpisaną w nasze geny. I budowę i funkcję naszego układu nerwowego.

Drugi, bliski nam człowiek podczas porodu to nasza bezpieczna baza, nasz powrót do tu i teraz (gdy boli za bardzo lub gdy boimy się za bardzo), nasz adwokat i nasz grunt pod nogami. Regulujemy się w obecności bliskich osób i to dzięki nim jesteśmy w stanie wrócić do siebie z najgorszych obszarów naszego lęku. Zdarza się jednak – nie tylko w pandemii – że rodzimy jedynie w towarzystwie personelu medycznego (jeśli mamy szczęście, uda nam się skoregulować z niezwykle ciepłą położną lub lekarką/lekarzem, ale bywa z tym różnie; wie to każda z nas, która rodziła, nawet w mniej dziwacznych czasach niż te). Dla tych z Was, które czeka poród bez osoby bliskiej lub zachodzi podejrzenie, że może się im taki poród przydarzyć – kilka wskazówek uwzględniających inspiracje neurobiologiczne i behawioralne. (Ale możliwe, że tekst przyda się każdemu, kto wie, że czeka go coś trudnego w samotności; przeczytajcie, gwarantuję, że znajdziecie dla siebie kilka wskazówek).

A zatem – jak przeżyć poród w oddaleniu od bliskich osób?

  1. Kora nowa – myśląca część naszego mózgu – to znana na planecie Ziemia arogantka i fabryka wątpliwości. Dyskusje z nią – w sytuacji aktywnego poczucia zagrożenia –  mogą mieć efekt żaden (przeczytajcie to jeszcze raz: „żaden”). Nie ma rady, której twoja kora nowa nie umiałaby podważyć, nie ma problemu, którego twoja kora nowa nie umiałaby stworzyć. Im zaś groźniej wokół nas, tym więcej bezowocnego zamieszania w korze nowej (martwienie się na zapas jest przecież powszechną strategią kontroli niepewności, choć najczęściej jednak zupełnie nieskuteczną). Proponuję, by to, co dzieje się w sferze Twoich galopujących myśli (krytycznych, panikujących, wieszczących samo zło) oglądać sobie tak, jakbyś oglądał to w przedstawieniu granym w jakimś marnym, populistycznym teatrze 😉. Oto właśnie jeden aktor w Twojej głowie wciela się w rolę katastrofisty, drugi zaś w rolę bezsilnej ofiary, trzeci zaś jest rozwścieczonym fundamentalistą i krytykuje Cię za wszystkie rzeczy, których nie przewidziałaś. Zrób sobie koniecznie swój własny przegląd aroganckich wewnętrznych głosów, najlepiej już TERAZ, niech Cię nie zaskoczą!. Nie warto marnować cennej energii na przekonywanie kory nowej i naszego własnego katastrofizującego umysłu (naprawdę to tylko strata czasu!). Zamiast tego przyda Ci się poczucie humoru i obserwowanie, jak bardzo Twój umysł próbuje Cię zahaczyć i jeszcze bardziej w sytuacji zagrożenia rozregulować. W terapii akceptacji i zaangażowania nazywamy tę umiejętność przyglądania się zawartości naszego umysłu defuzją.
  1. Jeśli rozprawiliśmy się już z głową, to pozostaje nam zadbać o bezpieczeństwo na poziomie ciała. Bardziej niż kiedykolwiek – w trakcie porodu – potrzebujesz poczucia ugruntowania. A ugruntowania nie robi się myślami, robi się je TRENINGIEM. Zacznij ten trening w tym momencie. Poczuj podłoże pod Twoimi stopami. Poszukaj spokoju w swoim ciele. Zrób gruntujący Cię ruch (dla mnie tym ruchem bywa tupanie, opieranie się plecami o ścianę, uczynienie gestu “stop” dłonią; znajdź jednak swój własny gruntujący gest, ruch, wyraz mimiczny). I ćwicz go codziennie. W sytuacji porodu nie zawsze może być możliwe wykonanie tego ruchu, ale zawsze będziesz mogła przywołać wspomnienie ugruntowania i jego felt sense (ucieleśnione, a nie intelektualne doświadczenie czegoś). A to już wiele zmieni. Zagrożenie, które wydarza się w poczuciu (kontekście) ugruntowania nie będzie Cię tak rozregulowało. Tak więc… znajdź karteczkę post-it, napisz na niej “gest ugruntowywania” i naklej tak, by mieć pewność, że będzie Ci ona przypominała regularnie o tym ważnym treningu.
  1. Znajdź gruntujący Cię obraz. Taki, przy którym poczujesz siłę, obecność i sprawczość (poświęć na to tyle czasu, ile będziesz potrzebować; zadawaj sobie do skutku pytanie: “jaki obraz/jaka scena/jaka osoba/jaki moment z życia kojarzy mi się z mocą, samostanowieniem, wpływem?”). Zabierz ten obraz ze sobą na salę porodową (nawet tylko we własnej pamięci, a najlepiej na tapecie telefonu). Zanim jednak pojawisz się na sali porodowej, namaluj ten obraz kredkami (dosłownie!), ulep go z plasteliny (mówię serio :)), przywołuj zapachy i dźwięki, które przynależą do tego obrazu, przyjmij postawę ciała, jaka przynależy do tego obrazu – im więcej zmysłów i aktywności zaangażujesz do “oglądania” go, tym dla Twojego poczucia ugruntowania lepiej. Pozwól swojemu mózgowi wchłaniać ten obraz i wszystkie bodźce zmysłowe go okalające. Nadaj temu obrazowi tytuł (np. “ja w momencie mocy”, “nie dam się” etc.). Ustaw w komórce przypomnienia pojawiające się na ekranie smartphone’a regularnie pt. “mój obraz mocy”. I trenuj, trenuj, trenuj. W momencie porodu ten obraz (i wszystko dokoła niego) będzie stanowiło mocną przeciwwagę dla znieruchomienia i rozregulowania (a znieruchomienie i rozregulowanie nam na sali porodowej BARDZO nie służy). Ważne: punkt 2 i 3 nie mają nic wspólnego z mechanicznym powtarzaniem afirmacji (np. „dam radę”, „świat mi sprzyja” etc.). Afirmacje jako po prostu wygłaszane slogany, to coś, co przynależy do zachowania kory nowej. Nam tu zależy na zintegrowaniu obszarów korowych (język) z podkorowymi. To pod korą uruchamia się bowiem nasze ugruntowanie.
  1. Stwórz przed porodem gruntująca Cię playlistę utworów na telefon. Nie chodzi tu o relaks (lub nie tylko o niego), chodzi o to, by muzyka przywracała Ci poczucie mocy. Spokojnej mocy i zmoblizowanej mocy i każdej innej mocy, jakiej będziesz potrzebować. 
  1. Jeśli jestesmy już przy plikach audio, nagraj na dyktafon w telefonie głos osoby, która kocha Cię najbardziej na świecie. Może to być Twój partner, partnerka, rodzic, rodzeństwo. A jeśli trudno o taką osobę, nagraj głos ukochanego muzyka, aktorki, prezentera… Twoje ciało będzie reagowało na tembr i melodię jego/jej głosu, a nie Wasze realne koneksje. I słuchaj tego głosu w trakcie porodu i wielokrotnie wcześniej.
  1.  Zapachy mają ogromny wpływ na naszą samoregulację. Weź ze sobą na salę porodową zapach, który będzie wskazówką dla Twojego układu nerwowego, że ma wrócić do tu i teraz i skupić się na najważniejszej teraz rzeczy, czyli na bezpiecznym rodzeniu małego człowieka.
  1. Ruszaj się. Trudno wypaść poza okno tolerancji na stres, gdy jesteśmy w świadomym, powolnym, kontrolowanym przez nas ruchu. 
  1. Na sali porodowej gwiżdż, wydychaj dłuuuugo powietrze (wiem, że i tak jest to w kanonie porodu, ale nie zapomnij o tym), wydawaj długi dźwięk “wuuuuu” z głębi Twojej krtani. To takie bezkosztowe i zawsze dostępne sposoby wpłynięcia pozytywnie na nasz układ nerwowy i zebranie jego rozproszenia.
  2. Jeśli już pojawi się paraliżujący lęk, pomyśl o czymś przerażającym, co może Ci się przydarzyć PO PORODZIE (ze wszystkimi szczegółami). Wiem, że brzmi to dziwnie, ale w tamtym momencie Twój mózg musi gdzieś przekierować energię lęku, niech więc zajmie się przyszłością. Daj mu godną pożywkę, ale nie związaną z sytuacją, przez którą aktualnie przechodzisz.
  1. Nie szukaj spokoju. Gdy będziesz go szukać, na bank znajdziesz niepokój (tak działa nasz mózg, niestety!). Szukaj ugruntowania. Ugruntowana przeżyjesz poród, nawet pozbawiona możliwości koregulacji (jak się ugruntowywać opisują punkty 2-9 na tej liście).
  1. A teraz coś zupełnie z innej półki. Póki jest jeszcze czas, zajmij się swoimi swoimi dawnymi (lub świeżymi) traumami, szczególnie związanymi z unieruchomieniem, uwięzieniem, przemocą, hospitalizacją, wcześniejszymi porodami, zagrożeniem życia Twojego lub bliskich, śmiercią kogoś bliskiego. Poród może uruchomić dawne psychologiczne zranienia, a wtedy nasza elastyczność w reagowaniu na przeciążenia układu nerwowego będzie jeszcze mniejsza. Wiem, że nie każda z nas może pozwolić sobie na terapię. Zrób jednak póki czas to, co jest możliwe. Zajrzyj do moich artykułów o terapii traumy, np. tego lub tego tryptyku. Uruchom pisanie terapeutyczne – pisz codziennie o swojej traumie, minimum przez 15 minut (więcej o pisaniu terapeutycznym przeczytasz w tej książce). Napisz list do młodszej, zranionej części siebie (tu trochę o pisaniu listów terapeutycznych). Opowiedz o tym, co Ci się przydarzyło komuś bliskiemu. Wytańcz swój dawny ból. Narysuj go. I po prostu miej świadomość, że czasami na sali porodowej uruchomi się coś bardzo starego. Wtedy daj sobie samej ogrom czułości i powiedz “maleńka, zaopiekujemy się tym, gdy bezpiecznie urodzę, dobrze?”.

PS Kobiety, jesteście bohaterkami. Ślę do Was moją miłość i wsparcie. Nie tylko w sytuacji porodu. Zawsze. Jestem z Wami. I wiem, że Wasze ciała i serca pokierują Was zawsze w stronę tego, co będzie dla Was i Waszych bliskich najlepsze.

PPS Ten artykuł może też być pomocny.

PPPS Gdybyście chcieli uczyć się ode mnie o terapii traumy (i traumie jako takiej), zapraszam na ten webinar.

Sabina Sadecka

*okno tolerancji na stres to zakres naszego emocjonalnego pobudzenia, w którym mamy dostęp do naszych zasobów i naszej własnej sprawczości.