Są rzeczy, które robią się same. Wszyscy, oprócz dorosłych, to wiedzą. Dziura w skarpecie robi się sama, prawda? Kolano samo się ociera. (…) Samo się rozlewa, samo się gubi, samo się brudzi. Wszyscy znają wiele przykładów, gdy coś dzieje się samo. Dorośli też, ale udają, że nie znają.
Jeśli coś można nazwać, przestaje być nieważne i zaczyna być czyjeś. Wszystko chciałoby być czyjeś, więc warto uczyć się wszystko nazywać.
Przygoda, właśnie w ten sposób pisana, przez wielkie „P”, to esencja projektu dziewięciu polskich pisarzy i pisarek oraz ilustratorki, Jaśminy Parkity. Zainspirowani postacią niepozornego rysowanego chłopca – cztery nierówne kreski, koślawy tułów i głowa nie zrobią wrażenia na żadnym szanującym się dorosłym – weszli w iście dziecinną grę dopisywania kolejnych rozdziałów do historii tworzonej wspólnie. Czytając słowa wprowadzenia do książki, przypomniałam sobie o zabawie, którą uwielbialiśmy w dzieciństwie: chodziło o zawijanie karteczek w ruloniki, dopisywanie odpowiednich kwestii i przekazywanie kolejnej osobie, która kontynuowała swoją opowieść na cudzym skrawku papieru. Mnóstwo śmiechu i zaskoczeń.
Skojarzenie nie tylko zapowiadało klimat całej książki, ale także pukało nieśmiało do zakurzonych nieco i zapomnianych drzwi, za którymi czekała mała (ku własnej rozpaczy ruda i piegowata), Ola. Jeszcze trochę niepewna, ale już nie-mogąca-się-doczekać.
To wespół z nią kroczyłam, dreptałam, czasem biegłam, a niekiedy wręcz uciekałam na pace rozpędzonej ciężarówki, przez kolorowe karty E2rda (brawo, Jaśmina Parkita, za sugestywne ilustracje!). Jak czuła się Ola, czytając E2rda? Zrozumiana. Po pierwsze, w końcu ktoś pojął absurdy świata dorosłych, ich kompletny brak zrozumienia elementarnych sytuacji dnia codziennego i epidemię ślepoty, gdy idzie o zasadnicze problemy dzieci.
„Każde dziecko na świecie rysuje po ścianach (…). Dorośli nie lubią, gdy rysuje się po ścianach (…). Udają też, że sami nigdy tego nie robili., ale to na pewno nieprawda. Na pewno”.
Co więcej, w swoim dorośleniu przemalowują ściany na „Pusto”, zadają mnóstwo do domu (jakby sami nie marzyli o tym, by po dniu pracy móc po prostu odpocząć) i zupełnie nie łapią tego, że spodnie drą się same, podobnie jak samo się wpada do kałuży. Przecież wiadomo.
Po drugie, czuła się podekscytowana i piekielnie zaciekawiona. Bo to historia żywa, tworzona przez wielu autorów, z których każdy do materii opowieści dokłada swój styl, swój punkt widzenia, swój język, swoją fabułę. Dzięki temu całość drży, pulsuje, dzieje się, żyje. Tkanka języka wiązana jest na bieżąco, materiały świeże, połączenia zaskakujące, język wyrwany z „dorosłej” logiki. Iście patchworkowa robota. Jak owe materiały bywają zróżnicowane widać chociażby po doborze autorów zaproszonych do projektu. Nie będę się zgrywać i udawać, że znam wszystkich (wybaczcie proszę, Kamilu Niewiński, Malino Prześlugo, Julio Holewińska, Mario Wojtyszko). Jednak wspólnie pisana opowieść Sylwii Chutnik i Katarzyny Bondy (rejestry ich twórczości, ujmując rzecz delikatnie, raczej się nie pokrywają) to pomysł świeży i egalitarny. Do tego świetny Daniel Odija i winny całego zamieszania Przemysław Rozenek.
Bez wątpienia warto zaprosić do lektury i odkrywania kolejnych kart „E2rda” dzieci. A całkiem dorośli dorośli, niech odkurzą i wyciągną zza szafy rysunki z czasów, które były „prawie najbardziej dawno temu”. Może wtedy przypomną sobie, że kiedyś rysowali po ścianach. I że tak naprawdę, śmiejąc się z „dziecięcych” lapsusów językowych, skrycie zazdroszczą im tej żywotności języka, wziętej nie z gramatyki, a z życia, bycia. Bo tylko dorośli badacze i badaczki myślą, że ich wielkie odkrycia są ich. Zachwyceni chociażby uniwersytecką retoryką wywodów o kreacjonistycznej i performatywnej roli języka, zapominają, że każde dziecko spojrzałoby na nich z pobłażaniem, gdyby wyłuszczyli, o co to całe zamieszanie: wiadomo przecież, że E2rd istnieje dopiero wtedy, kiedy zostanie nazwany. Zupełnie zwykły dzień staje się niezwykły, gdy nadamy mu imię, a przysunięte do ściany szafy robią Ciemność. Tylko dorosłych dziwią takie oczywiste rzeczy.
Aleksandra Brońska-Jankowska