Najlepiej widzi się sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Antonie de Saint-Exupery

Żyjemy w skażonym świecie. Dlatego jeśli widzisz coś pięknego, czujesz prawdziwe wzruszenie, spotykasz dobrego człowieka – bierz to. Oglądaj, dotykaj, słuchaj. Choćby kwadrans, choćby jeden błysk światła, choćby jedna rozmowa.

Tomasz Kołodziejczak

Doświadczenie miłości to jedno z najbardziej sycących i pełnych doświadczeń, jakich możemy w życiu zaznać. Kto się o nie choć otarł wie, że nie sposób go zafałszować i trudno pozostać niezmiennym wobec jego siły i całkowitości. Brzmi to dość wzniośle? Zapewne. Nasz racjonalny mózg buntuje się przeciwko takiej opowieści. Tylko to właśnie racjonalny mózg zostaje poddany wielkiej próbie, wkraczając w bliskość. Można powiedzieć, że funkcja rozważnego dowodzenia zostaje zalana przez emocje z ewolucyjnie młodszych jego struktur. Ale po kolei. W przejrzysty i metaforyczny sposób o strukturach mózgowych pisze Daniel Siegel w swojej książce „Psychowzroczność” (to nasz evergreen portalowy!). Posługuje się prostym modelem dłoni, by zobrazować czym są i w jaki sposób komunikują się ze sobą poszczególne struktury. Okazuje się, że w odróżnieniu od jednego serca, w naszym mózgu mieszkają aż trzy mózgi – mózg gadzi, stary mózg ssaków oraz wyższy mózg ssaków. Idąc za metaforą dłoni –  podstawa dłoni wraz z nadgarstkiem to rdzeń przedłużony, odpowiedzialny za przekazywanie odczuć z naszego ciała wprost do wyższych pięter mózgu. Rejestruje on takie bodźce jak ścisk w żołądku czy kołatanie serca.  Rdzeń przedłużony przechodzi w śródręcze czyli pień mózgu. Najprościej mówiąc, pień kontroluje podstawowe funkcje życiowe: oddychanie, uczucie głodu, popęd seksualny. To ewolucyjnie najstarsza struktura mózgowa, właściwa gadom, stąd jego nazwa „gadzi mózg”. Kciuk dłoni to układ limbiczny, czyli tak zwany „stary mózg ssaków” odpowiedzialny za odczuwanie emocji. Piętro wyżej, a więc palce dłoni tworzą płaty przedczołowe i korę mózgową – „mózg nowych ssaków”. Kora mózgowa odpowiada za procesy poznawcze takie jak percepcja, myślenie, przewidywanie i rozwiązywanie problemów. Zaś płaty przedczołowe to właśnie ośrodek integrowania wrażeń z niższych pięter i kierowania naszym zachowaniem.

Rąbek tajemnicy pięknego i przedziwnego stanu zakochania został uchylony wraz z rozwojem technik obrazowania mózgu. Dziś wiemy już, że na skutek stanu intensywnego zakochania, który może  być drogą do pełnego i dojrzałego uczucia, dochodzi do konkretnych zmian wydzielniczych w mózgu nowych ssaków – układzie limbicznym – odpowiedzialnym za odczuwanie i przeżywanie emocji. Na domiar złego, obszary kory przedczołowej planujące i kontrolujące zachowania zostają częściowo dezaktywowane. Zatem, mózg w stanie zakochania czuje i nie kontroluje. Można też powiedzieć, że ulega częściowej dezintegracji. Dość niebezpieczna jazda bez trzymanki, nieprawdaż? Jaki jest jej cel? Dlaczego zwykle dążący do homeostazy organizm funduje nam taką neurosekrecyjną burzę? Cóż, okazuje się że to sprawdzony sposób na to, by dać szansę na zbudowanie intymności, zależności i zaufania. To przecież dość szalone zapragnąć być blisko z człowiekiem, o którym stosunkowo niewiele jeszcze wiemy, zaufać mu i pozwolić sobie być przy nim sobą, o tak po prostu. Nasze mózgi lepiej niż ich właściciele wiedzą, że nie da się tego osiągnąć tak na chłodno, z dystansu.

Kto kochał ten wie, że zakochanie to, na szczęście i niestety, pewna przejściowa faza do pełnej bliskości i intymności (każdorazowo bez gwarancji powodzenia). Dlaczego tak się dzieje, że w tym pięknym momencie czasem jest też sporo cierpienia, lęku przed bliskością, poczucia bezwartościowości i zranienia, chęci ucieczki lub próby obrzydzania sobie obiektu uczuć? Dlaczego niektórzy, mimo mózgu, który rezygnuje z roli sternika, płyną zdecydowanie i pewnie, a inni walczą z wichrami, drą żagle, dają się podtopić? Zaś jeszcze inni siedzą w portowej knajpie, gdyż widzą sztorm mimo jasnego nieba ? W miłości chodzi przecież o przywiązanie się, oswojenie i „bycie przyjętym takim jakim się jest”, czyli o akceptację. To właśnie przywiązanie i wcześniejsze jego doświadczanie zaczyna wówczas sterować okrętem, którym płyniemy. Przywiązanie, a więc doświadczenie więzi z okresu wczesnego dzieciństwa, w dużym stopniu wpływa na miłosne kursy – więcej na ten temat znajdziecie w klasycznej już dziś pozycji Johna Bolwby’iego „Przywiązanie”. Jeśli nasze dziecięce potrzeby – bycia nakarmionym, przewiniętym, przytulonym i przyjętym takim jakim się jest, czyli również płaczliwym, nieznośnym, wycofanym lub niesfornym, były zaspakajane dużo łatwiej obrać spokojny i pewny kurs. Jeśli zaś bliskość odtwarza jakąś ranę lub zadrę –  samotne zasypianie pełne niepokoju, wołanie o pokarm, którego się nie dostaje, długą i trudną rozłąkę z opiekunami, w końcu przemoc fizyczną lub psychiczną, wszystkie te doświadczenia mogą wpłynąć na nasz uczuciowy kompas. Z tego okresu wchodzimy w dorosłość z przeróżnymi decyzjami, które miały nas chronić przed tym, na co jako dzieci nie mieliśmy wpływu – słyszę je często w gabinecie, wprost lub nie wprost. Klienci komunikują je całą swoją życiową filozofią – „nikt więcej mnie już nie zrani”, „będę silna”, „nie dam się oszukać pozorom”, „bezpiecznie jest tylko z daleka”. Czy to oznacza, że jeśli mamy w kieszeni kilka trudnych doświadczeń, to jesteśmy z góry na przegranej pozycji? Nic bardziej mylnego! Znaczy to jedynie, że mamy ogromną szansę, by właśnie teraz wylizać się i zintegrować to, co wcześniej zostało nadszarpnięte. Teraz, gdy jesteśmy dorośli i mamy realny wpływ na swoje życie. Zakochanie i miłość zaprasza nas do pierwotnej bliskości, w której możliwe jest napisanie swojej historii od nowa. Musimy tylko wypłynąć, a potem bardzo uważnie obserwować siebie i drugą stronę. Czasem w tym punkcie decydujemy się też poszukać wsparcia, nie tylko tego profesjonalnego, w gabinecie. Niezastąpieni w takich momentach są nasi przyjaciele. Z radością przeczytałam ostatni artykułu w Neewsweku „Lecznicza moc uczuć”.

Tu przychodzi mi do głowy pewien film, „Ja Olga Hepnerova” w reżyserii Petera Kazdy i Tomasa Weinreba. Pozycja bardziej socjologiczna niż melodramtatyczna, ale obrazuje ważną prawidłowość. Tytułowa Olga, której historię wjechania ciężarówką w tłum znają wszyscy Czesi, od dziecka mierzyła się z przemocą, odrzuceniem, innością, wyobcowaniem. Chłodna i uciekająca w pracę mama, naruszający i agresywny tata, potem ośrodek wychowawczy, gdzie całości dopełniły jeszcze ostracyzm i przemoc rówieśników. Olga podejmuje zatem decyzję, postanawia polegać tylko na sobie, mówi, że świat już jej nie obchodzi. Żyje skrajnie na swoich zasadach, bezkompromisowo i z wielkim obciążeniem, które tylko jej pewnie jest znane. Pod tą zawziętością, kategorycznością, brawurą kryje się ogromna potrzeba bliskości, akceptacji i bycia przyjętą jaką się jest. Tak się staje, gdy Olga szaleńczo zakochuje się w swojej koleżance. Cała historia Olgi jest napisana jakby z tezą, że to właśnie odrzucenie doprowadziło ją do choroby – szaleństwa, a szaleństwo do zbrodni. A tu, w tym miłosnym uniesieniu, widzimy coś zupełnie przeciwnego – widzimy jak mięknie, jak zrzuca swoją brawurową pozę i podpatrzony u machosów sposób poruszania się. Jak łagodnieje, jak otwiera się, jak pragnie bliskości i jak w tej bliskości zdrowieje. Wydarza się jednak rozstanie. Olga wraca do znanego sobie poczucia odrzucenia i hardzieje na dobre. Resztę historii już znacie. Jest jednak w tym małym epizodzie filmowym coś wzruszającego do głębi.Ten film to również piękny obraz lizania ran (mniej lub bardziej dosłownie) i myśl, że w miłości wszyscy jesteśmy szaleńcami jak Olga, choćby nawet epizodyczna – gorączka uczuć nie oszczędza nikogo, kto odważy się za nią pójść. Jeśli byliście kiedyś zakochani pomyślcie o tych wszystkich którzy w stanie psychozy, choroby psychicznej żyją na co dzień. Czy są tak daleko od waszych doświadczeń?

I to chyba jest myśl z którą chcę was zostawić. Miłość i bliskość uczy nas wrażliwości na innych i na inność. Nawet bolesne doświadczenie jest zawsze lekcją empatii i lekcją samego siebie. Czymś, co nas zmienia, nawet jeśli nie wiemy jeszcze jak tę zmianę zaadresować, wiemy o sobie więcej.

Ps. Rozłożyłam uczucia na czynniki pierwsze? Wierzę jednak, że w miłości nadal jest magia, a odpowiedzi na pytanie, dlaczego wybieramy tę konkretną osobę nie znamy, mimo postępu neurobiologii i terapii narracyjnych i dynamicznych.

Anna Olszewska-Konopa