Są nurty terapii, które zaczynałam i porzucałam. Konwertowałam się i bezlitośnie pozbywałam z terapeutycznego narzędziownika. Albo do części założeń uśmiechałam się, a resztę sortowałam, brałam A, ale już B zupełnie nie. Ale z ACT-em [Terapią Akceptacji i Zaangażowania, Acceptance and Commitment Therapy, w skrócie ACT] jest inaczej, ACT nie wychodzi mi z głowy, z ACT-u biorę A, B i C. ACT-u nie mogę wyrzucić z serca. ACT zapuścił korzenie. ACT stał się punktem odniesienia do wszystkiego, co terapeutycznie robię. Ba! ACT sprawił, że życiowo jestem w tym punkcie, w którym jestem.

Uważajcie więc! Dalsze poznawanie ACT-u grozi tym, że wsiąknięcie na dobre. Ale gdybyście jednak woleli nie uważać, to spisałam dla Was kilka pięknych odkryć, jakie zafundował mi ACT.

Oto moje ACT-owe odkrycia i zachwyty:

  1. Natura moich problemów nie różni się od natury problemów mojego klienta. Siedzimy naprzeciwko siebie i jesteśmy pod wieloma względami tacy sami. I ja i on/a czegoś unikamy, tak samo nie lubimy bólu i na pewno istnieją dla nas sprawy egzystencjalnie ważne, które zaniedbujemy. Świadomość tego, że tak samo cierpimy (choć prawdopodobnie inne są treści tego cierpienia) spowodowała, że pękł we mnie wielki balon napełniony wizjami i wyobrażeniami tego, jaka muszę jako terapeutka być. Mogłam (sama przed sobą, a bywa i że przed klientem) przyznać się do bólu, jaki czuję. Do niepewności. I do ucieczek, które stosuje mój umysł, by mnie z emocjonalnego cierpienia zabrać.
  2. Ból psychiczny jest naturalny. Ba! On jest normalny! Nienormalne i powodujące jeszcze więcej naszego bólu jest chęć ucieczki od niego. Nasze umysły wyewoluowały bowiem do tego, by bardziej odczuwać ból, lęk, smutek. Neuropsycholog Rick Hanson użył do tego kiedyś pięknej metafory: “umysł jest jak rzep, kiedy chodzi o negatywne doświadczenia i jak teflon, gdy chodzi o pozytywne”. Wzięcie sobie do serca (i głowy) tej niezwykłej prawdy o powszechności bólu zmieniło w moim terapeutycznym funkcjonowaniu wszystko. Wiedząc jak wiele złego uczynić może uciekanie od bólu, pozwalam na jego odczuwanie sobie i jego klientom. Czasami jest to 1 sekunda cierpienia na 50 minut sesji. A to już jedna wygrana sekunda życia, w którym klient nie musiał uciekać, na kolejnej sesji może uda się wytrzymać w bólu 2 sekundy… itd. itd.
  3. Nie muszę wiedzieć wszystkiego. Mój klient też nie musi. “Czy twój klient jest zadaniem matematycznym do rozwiązania czy wschodem słońca?” pyta Kelly Wilson w książce “Mindfulness for Two”. To (słynne w świecie ACT-owym) pytanie jest ze mną podczas każdej sesji – tym częściej, im więcej podczas tej rozpaczy. I wstyd mi trochę, jak często w czasach przed-ACT-owych, chciałam zabrać klienta z cierpienia niepewności i zastąpić ją algorytmem postępowania, diagnozą, “mądrym” komentarzem lub jakąkolwiek inną nadzieją. ACT nauczył mnie jednak, że za szybko wypowiedziane przez klienta (lub terapeutę) “wiem co zrobić”, może tę drogę zatrzasnąć. Punkt, w którym tak bardzo nie wiem i kręcę się w kółko nazwany został w ACT-ie “twórczym brakiem nadziei” (creative hoplessness) i jest on wskazywany jako jedna z najpotężniejszych sił terapeutycznych.
  4. Nie jestem moimi myślami. Emocjami też nie. Mój klient też nie jest ani tym, ani tym. ACT pozwolił mi nie traktować opowieści, jakie mamy o sobie dosłownie i zauważać, czy to ja czy moje myśli podejmują decyzje w ważnych dla mnie kwestiach. Zobaczyłam, jak bardzo język – doskonałe narzędzie do zaplanowania, gdzie i na jak długo pojadę na wakacje – tylko pogarsza sprawę, gdy próbuję nim odpowiedzieć sobie na pytanie: “Jak mogłam była zrobić coś tak głupiego?”. A niektóre problemy nie potrzebują werbalnych odpowiedzi (to była najtrudniejsza lekcja!). W miejsce ciągłego kręcenia się w kołowrotku myśli nauczyłam się oglądania myśli i innych naszych reakcji i decydowania, kiedy pójść za nimi, a kiedy pozwolić im po prostu odpłynąć/minąć. W każdym momencie życia możemy bowiem – niezależnie od towarzyszących nam myśli i odczuć – prowadzić swoje życie w kierunku najważniejszych dla siebie wartości.
  5. Im mniej przekombinowania tym lepiej. ACT nie ma być terapią enigmatyczną. ACT ma klientowi dostarczyć treningu umiejętności, dzięki któremu poprowadzi on swoje życie w wybranym przez siebie kierunku. Terapeuta ACT-owy nie ma egzaltować się swoją rolą, ma uczyć i modelować nowe umiejętności. Aż i tylko tyle.
  6. Naukowość i własne doświadczenie nie kłócą się w ACT-ie ze sobą. Gdy spotkacie ACT-owców zobaczycie, jak bardzo paradygmatycznie są do siebie podobni, a w praktyce swojej pracy – zupełnie różni. Każdy stworzył sobie swój, przepiękny i wyjątkowy, ACT. To wielka ulga dla mnie, móc czerpać garściami z nurtu, którego podwaliną jest funkcjonalny kontekstualizm [najbardziej skrótowo wyjaśniając: w zależności od kontekstu, zmienia się funkcja bodźca] oraz wybitna (i gruntownie przebadana) teoria umysłu (Teoria Ram Relacyjnych). Równocześnie jednak na każdym kroku mojej ACT-owej edukacji jestem zachęcana do tego, by założenia ACT-u sprawdzać na sobie. I być swoim własnym laboratorium – laboratorium umysłu i prawideł ludzkiego cierpienia. ACT to nurt i mocno zobiektywizowany, ale też i osobisty.
  7. To, że pracuję behawioralnie nie oznacza, że odcinam się w swojej pracy od myśli, emocji czy nieuświadomionych przez mojego klienta reakcji ciała (uff!). Zachowaniem jest tu bowiem wszystko, co może zrobić organizm (to definicja nauczyciela behawioryzmu Kelly’ego Wilsona, lubię ją!). I jako ACT-owcy uczymy się każdą taką reakcję organizmu (włącznie z tymi mocno introspektywnymi) nazywać, dostrzegać jej kontekst oraz wynikające z tego wzory reakcji. Nie da się bowiem zmienić zachowania, którego się nie widzi. Okazuje się jednak, że można pracować równocześnie behawioralnie i egzystencjalnie, uważnościowo i mocno w oparciu o pracę z ciałem i metaforą. Takie właśnie możliwości daje mi ACT!

 

Lista moich zachwytów stale rośnie i pewnie niebawem opiszę Wam w jakimś tekście zupełnie nowe. Gdybyście jednak chcieli pozachwycać się na własną rękę, to w maju tego roku szykuje nam się prawdziwa edukacyjna uczta. Poznań gościć będzie międzynarodową konferencję ACT! To wyjątkowe wydarzenie, nie tylko na skalę Polski, ale i tej części Europy. Temat będzie wyjątkowo mi bliski: “Psychologia, medycyna i nauki kontekstualne”. O kontekście bycia chorym, o paradygmacie zdrowia i choroby. O funkcji objawu. O języku, który podtrzymuje psychopatologie. I o wielu wielu rewolucyjnych kwestiach. Przyjedźcie, poznajcie ACT i ACT-owców z całego świata –  będą z nami zarówno wśród prelegentów (tutaj prawdziwe ACT-owe gwiazdy: Graciela Rovner, Ross White, Louise McHugh, Jacqueline A-Tjak), jak i słuchaczy. No i… miło byłoby napić się z Wami kawy.

Więcej o konferencji przeczytacie tutaj (strona będzie do maja stale aktualizowana).

Do zobaczenia w maju!

Sabina Sadecka

PS A tu opisałam, jak było na konferencji ACBS w Sevilli w 2017.

PS 2 A link do audycji o terapii akceptacji i zaangażowania, w jakiej uczestniczyłam w kwietniu 2018 w Radiu Poznań, wraz z Elwirą Wawrzyniak i Jakubem Szymańskim.