Poronienie miota się w strefie „jak gdyby” i „prawie” i „gdyby tylko”.

Istnieje głęboko zakorzenione przeświadczenie, że więź z dzieckiem może naprawdę zacząć się dopiero po narodzinach żywego, znajomo wyglądającego noworodka, i przed nami jeszcze długa droga, zanim to
przekonanie zniknie na zawsze.


Jakkolwiek medycyna i kultura zapatrywałyby się na „realność” tego, co opłakują te kobiety i ich partnerzy
czy partnerki, jest to bez znaczenia, gdy mówimy o „prawdziwości” ich relacji z dzieckiem i bólu
spowodowanego niepojawieniem się go.

Być może unicestwienie ludzkiej tożsamości stanowi dla niektórych jakoś absurdalny sposób unikania
aberracji współistnienia śmierci i przedwczesnych narodzin.

Zapytaj kobietę Tamang o to, ile ma dzieci, a ona opowie ci nie tylko o swoim żyjącym potomstwie, lecz także o poronieniach, martwych urodzeniach i innych śmierciach, które nastąpiły w międzyczasie.

fragmenty książki

Z miłości mogliśmy zrobić wszystko. Mogliśmy ją ukryć, lepiej lub gorzej, mogliśmy wlec ją za sobą,
podźwignąć wysoko do góry i nieść przez wszystkie kraje świata albo upchnąć w wiechciu kwiatów,
mogliśmy złożyć ją w ziemi albo wysłać do nieba. Miłość na wszystko się zgadzała, cierpliwa i uległa, jak to ona, ale odmienić jej nie mogliśmy.

Mariana Leky „Sen o Okapi”

Redefiniując to, czyje głosy są cenne, na nowo definiujemy nasze społeczeństwo i jego wartości.
Rebeca Solnit „Matka wszystkich pytań”

Nie była
Rozdziałem.
Była
Całą
Opowieścią

David Jones (wiersz na profilu „ihadmiscarriage” na Instagramie)

Nie ma chyba drugiego zjawiska tak jednocześnie obecnego i nieobecnego w naszych życiach.
Średnio co czwarta kobieta w ciąży doświadcza poronienia. Ta powszechność kontrastuje z ciszą, która to
doświadczenie otacza. Przemilcza się ten temat w dyskursie publicznym, umiejscawiając przy tym
poronienie na ostatnim miejscu w (zupełnie niesłusznej) hierarchii żałoby. Jest to kwestia rzadko
pojawiająca się w badaniach naukowych i dydaktyce studentów kierunków związanych ze zdrowiem. Często brak jej w podstawowej edukacji w ramach przygotowywania się do ciąży i porodu. W ten sposób poronienie jest niemal nieobecne w naszym świecie społecznym, wciąż jednak istniejąc w doświadczeniu
indywidualnym, naszych małych życiach. Dlatego z wdzięcznością myślę o tym, że dane jest mi napisać o
książce, która może pomóc w lepszym rozumieniu i adekwatnym opiekowaniu się tym cichym, może
najcichszym, cierpieniem.

„O poronieniu, żałobie i ukojeniu” Julii Bueno nie nazwałabym poradnikiem ani pozycją popularnonaukową. Czytanie jej jest czymś na kształt oglądania filmu dokumentalnego przeprowadzającego nas przez różnorodne, opatrzone specjalistycznym komentarzem, historie. Autorka – psychoterapeutka specjalizująca się w pracy z kobietami, które doświadczyły poronienia – podejmuje ten temat w sposób rzetelny i analityczny, z pełnią wrażliwości i empatii. Tworzy opowieść, w której nadrzędne role należą do doświadczeń jej samej oraz jej pacjentek. Zestawia w niej psychologiczny punkt widzenia z kontekstami medycznymi, historycznymi, socjologicznymi i filozoficznymi. Jest tu miejsce na odniesienia do aktualnych badań naukowych oraz refleksje nad wytworami kultury różnych epok (wierszy, obrazów, sztuk teatralnych) dotyczących poronienia. W tej pięknej interdyscyplinarnej mozaice odnajdą wiele dla siebie zarówno specjaliści zdrowia psychicznego, jak i wszyscy, dla których ważny jest ten temat. Szczerze marzę o tym, by znalazła się ona w wielu domach i placówkach ochrony zdrowia jako baza wsparcia, z której można skorzystać w razie potrzeby.

Dla mnie była to lektura obfitująca w skarby, których nie spodziewałam się tam znaleźć.
Początkowo wyobrażałam sobie, że ta książka będzie czymś na kształt psychologicznego studium żałoby
poszerzonego o wskazówki do pracy terapeutycznej. Tymczasem Julia Bueno wyszła naprzeciw potrzebom
osieroconych rodziców i uczyniła „O poronieniu…” zbiorem konkretnych informacji – o tym, jak dokładnie
może przebiegać poronienie wczesne, późne i nawracające, jakie mamy prawa w sytuacji utraty dziecka,
jakie są możliwości pochówku i upamiętniania go (obszerne przypisy wyjaśniające, jak wyglądają
poszczególne zagadnienia w Polsce, zawdzięczamy redakcji i konsultacji merytorycznej dr n. med. Anny
Stolaś). Zapoznając się z tą porcją praktycznej wiedzy, przypomniałam sobie, jak na bardzo lubianych przeze mnie na studiach zajęciach z psychosomatyki uczyliśmy się metod pracy z pacjentami poszczególnych oddziałów szpitalnych (w tym ginekologiczno-położniczym), a prowadząca wielokrotnie, niczym zaklęcie, powtarzała, że informacje mogą redukować lęk i dawać realne wsparcie w kryzysie. W obciążających chwilach wrażliwe doinformowanie na temat tego, co się dzieje, i zapoznanie z dostępnymi możliwościami wyboru (a przy tym zapewnienie wolności decyzji oraz przestrzeni i czasu by decyzje podjąć) może być dla osób po stracie dziecka jak wspierające trzymanie za rękę.

Olśnieniem numer dwa było dla mnie pytanie Hilary Mantel przytoczone przez autorkę: „Kiedy
myślisz, że jesteś w ciąży, a tak nie jest, co dzieje się z dzieckiem, które już uformowało się w twoich
myślach?”. Ma to związek z koncepcją „dziecka poczętego w myślach”. Ukazuje ona więź rodziców z
dzieckiem, która u niektórych osób może mieć swój początek na długo zanim dojdzie do zapłodnienia. Na
moc tej więzi nie ma wpływu obiektywnie widziana realność, na przykład w wyłaniających się na teście
ciążowym dwóch kreskach. To niebywale uważniający kontekst dla żałoby przeżywanej po utracie dziecka.
Stąd też mowa raczej o „dziecku” – chociaż z punktu widzenia medycznego lub prawnego zasadniejsze
byłoby używanie innych wyrażeń, jednak dla osób wspierających priorytetem jest dostosowanie języka do
rozmówcy, zatem zarówno w książce, jak i w tym tekście, podążamy za najczęstszym stylem wypowiedzi
osieroconych rodziców. To językowe poszanowanie jest nam potrzebne również dlatego, że od czasów
starożytnych do niedawno minionych lat 80. dominowało posługiwanie się terminami takimi, jak „krwawe
skrzepy” czy „odpady płodowe”. Towarzyszyło temu przekonanie o tym, że kobieta nie może w ogóle
cierpieć z powodu straty, gdy ciąża kończy się przedwcześnie. Zdaje się, że pokłosie tej narracji miewa się
niestety dobrze i w obecnych czasach, co obrazują zdania słyszane przez osieroconych rodziców, jak na
przykład „Dobrze, że zdarzyło się to tak wcześnie”. Najbardziej zasadnym rozwiązaniem jest zatem
wydobycie się z założeń na dany temat, zamienienie się w słuch i obdarzenie osób doświadczających
poronienia prawdziwie słyszalnym głosem. Oby środowisko takich osób dawało im poczucie, że ich żałoba
może istnieć i że nie ma właściwego ani niewłaściwego sposobu jej przeżywania.

Ostatnim skarbem, o którym chciałabym opowiedzieć, był akcent na różnorodność. Oddano tu głos
reprezentantom grup zwykle pomijanych w literaturze dotyczącej tego zagadnienia, a więc na przykład
parom jednopłciowym, osobom poddającym się zabiegowi in vitro czy partnerom roniących kobiet. Cennym było także wzbogacenie tej reprezentacji o osoby, dla których poronienie nie jest trudnym doświadczeniem.

Czytając o tym, że doniesienia badawcze skupiały się do niedawna prawie wyłącznie na tradycyjnych
parach, spostrzegłam, jak wiele jest jeszcze do zrobienia w kwestii tego, by wszystkie grupy posiadały
swoje odzwierciedlenia (a co za tym idzie: były widziane) – zarówno w dziełach kultury, jak i nauce.

Zobaczyłam też inną wspaniałą różnorodność – różnorodność działań pomocowych skierowanych do
osób przeżywających żałobę po poronieniu. W kontekście szpitalnym alarmująco brakuje łagodności, o
czym, także czytając tę książkę, boleśnie się przekonujemy. Jednocześnie wsparcie zyskało tutaj wiele
twarzy: położna, która normalizuje kąpiel, ubranie i przytulanie późno poronionego dziecka; fotografka
szkoląca innych w wykonywaniu zdjęć upamiętniających utracone dzieci; wolontariusze fundacji
zapewniającej ubranka, których nikt inny nie szyje, bo są rozmiarów główki od długopisu. Jeśli w
przeżywaniu utraty jest możliwa lekkość, to dzieje się ona właśnie za sprawą takich ludzi.
To, z czym zostawia mnie ta lektura, to odkrycie poronienia i związanego z nim cierpienia spod
wielu warstw ciszy, jak spod gęstej mgły. Rozmawiając z bliską mi osobą, zapytałam ją, czego o poronieniu
chciałaby się dowiedzieć z takiej książki. Jej odpowiedź brzmiała: „Wszystkiego. To nie jest temat, o którym wyjściowo dużo wiem, nie mam tu luk do wypełnienia”. Wiem, że wiele osób mogłoby się pod tym podpisać – ja przed kilku tygodni także. Ta książka jest więc prezentem dla bardziej świadomego, otwartego na rozmowę świata. A dla tych, których spotkały podobne doświadczenia, co opisywanych bohaterek i bohaterów, może bezsprzecznie stanowić jedną z form wsparcia.

Osoba w bólu ma przed sobą ciszę bezbrzeżną. Jeśli zdarzy się tak, że będzie ona miała w sobie
gotowość, by nas przed tę ciszę przyjąć, nie musimy znać tej książki na pamięć ani mieć jej pod pachą.
Weźmy z niej (lub z tej recenzji, lub skądkolwiek) tylko to jedno – bycie uchem. Dostrzeżmy i usłyszmy.
Niech będzie nam wszystkim coraz mniej samotnie.

Aleksandra Kawa

Julia Bueno, O poronieniu, żałobie i ukojeniu. Tłumaczenie: Maria Świątkowska, Wydawnictwo
Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków, 2022