W internecie od dłuższego już czasu krąży fragment przypisywany Wiktorowi Osiatyńskiemu:

(…) Wstać rano, zrobić przedziałek i się odpieprzyć od siebie. Czyli nie mówić sobie: muszę to, tamto, owo, nie ustawiać sobie za wysoko poprzeczki i narzucać planów, którym nie można sprostać. Bez egoizmu, ale bardzo starannie, dbać o siebie i swoje własne uczucia. Poświęcać się temu co sprawia przyjemność. Ja zapisuje rano, co mam zrobić. A chwilę potem skreślam połowę.

Wiktor Osiatyński jest autorem trylogii „Rehab”, „Rehabilitacja”, „Litacja” opowiadającej dzieje W. – mężczyzny wychodzącego z nałogu, stawiającego pierwsze kroki w trzeźwym życiu, mierzącego się ze sobą samym i z systemem wsparcia dla osób wsparcia potrzebujących. Ten sam Wiktor Osiatyński, jak skądinąd wiadomo, przyczynił się do powstania w Polsce pierwszych poradni dla osób z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych stworzonych na wzór ośrodków amerykańskich.

Do jednej z takich poradni zdecydowała się przyjść Krystyna, bohaterka książki „Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber. I tu zatrzymam się na moment.

Zastanawiam się, dlaczego ta książka jest tak ważna. Czy dlatego, że pozwala bezkarnie zajrzeć w intymność świata terapii, spotkań Anonimowych Alkoholików? Czy może dlatego, że możemy śledzić proces kształtowania się nieprawidłowego sposobu używania substancji psychoaktywnych i towarzyszyć bohaterce w drodze ponownego budowania i odzyskiwania życia, czy raczej dlatego, że jest to opowieść, która przywraca nam prawo do bycia słabym.

O słabości wiele jest w tej książce. Widzimy świat ironicznie roześmianej i pijanej Warszawy, ulice i knajpy pełne blichtru, świat korporacji, szklany świat mediów. Trzydziestolatków, którzy – jak mówi bohaterka książki – uciekają od siebie, nie chcą samych siebie znać, nienawidzą tego, co mają i kim są, chcą być gdzie indziej, marzą o lepszych wersjach siebie i nic nie potrafią zmienić. Widzimy ludzi, którzy cierpią i nie potrafią się w tym zatrzymać, pobyć ze sobą, rozejrzeć się – wybierają więc szybką ulgę, bo taką głównie funkcję spełniają tu używki. Do momentu, kiedy wybór staje się koniecznością, a ryzykowne picie – nałogiem i psychicznym więzieniem.

I tu kolejna ważna opowieść – opowieść o tym, że „alkoholicy” mają domy i rodziny, bywa że ubierają się u stylistów. Można by – patrząc na nich z zewnątrz – pomyśleć, że są dziećmi szczęścia. Nic bardziej mylnego. „Najgorszy człowiek na świecie” to książka doskonale demaskująca stereotypy związane z osobami z uzależnieniem. Pokazuje świat – jak mówi się w żargonie terapeutycznym – wysokofunkcjonujących alkoholików, czyli osób, które pozornie nic istotnego nie straciły (domu, rodziny, dzieci, pracy). Straciły jednak coś o wiele cenniejszego – siebie, swój rozwój, marzenia, radość życia, życie jako takie. Koncentracja życia wokół substancji (czy zachowania), które nie jest dla nas rozwojowe, wstrzymuje nasze psychiczne wzrastanie, odbiera niezależność, nie pozwala zauważać zmian pór roku, cieszyć się tym, co dawniej dawało radość. Zabiera spokój, nie pozwala spać. Wypełnia lękiem po brzegi wytrzymałości. Zabiera zdolność do różnicowania emocji. Pozostawia trudne do zniesienia napięcie.

I nie będę musiała myśleć.
I nie będę musiała czuć.
Chociaż co to jest to, co ja czuję? To jakiś pusty sześcian o kolorze betonu, chropowaty. Tam mieszkają myśli, które mam o sobie. Nie daję rady. Miałem nagrać płytę. Dlaczego nie wyjeżdżam zamieszkać za granicą? Dlaczego nie odkładam pieniędzy? Dlaczego boję się rozmawiać? Jestem gruba.
Nałóg bierze się z nieustającej potrzeby odczucia ulgi.
Bo sam już kurwa nie możesz ze sobą wytrzymać.

„Najgorszy człowiek na świecie” doskonale pokazuje również jak wiele odwagi i determinacji potrzeba do tego, by przyznać się do własnej słabości i rozpocząć terapię. I jak jeszcze więcej zasobów trzeba w sobie odnaleźć, żeby nauczyć się funkcjonowania w świecie z czystym umysłem i świadomą odmową ucieczki. Konfrontacja z trudnymi emocjami: z lękiem, smutkiem, strachem, złością, poczuciem winy, poczuciem krzywdy, upokorzeniem, zawstydzeniem – wymaga mądrości i – raz jeszcze – odważnej decyzji. Nagrodą niejednokrotnie okazuje się życie, bez fajerwerków, zwyczajne. Życie, którego przejawów codziennego, drobnego piękna nie można było dostrzec, kiedy się od życia uciekało.

I to również czytamy w tej opowieści. Uparte, nieporadne i wspaniałe podnoszenie się człowieka z kolan, budzenie się do życia, decyzja o powrocie.

W „Najgorszym człowieku na świecie” nie znajdziemy szczęśliwego zakończenia, bo to właśnie jest sedno tej historii. Nie potrzeba nam ciągłych zwycięstw, nie musimy osiągać kolejnych sukcesów, przynosić regularnych cenzurek z czerwonym paskiem. Dobrze jest mieć dla siebie wyrozumiałość, pozwolić sobie na upadki, na niepowodzenia. Warto nauczyć się przyjmować cierpienie z łagodnością i pozwolić mu wybrzmieć. Warto znaleźć w sobie zgodę na zanurzenie się w życiu. W zasadzie nie trzeba wiele więcej.

Ostatnie zdanie książki brzmi: „Przeczytaj to i przytul mnie”. Wiele w tej historii smutku i wiele potrzeby prawdziwej i dobrej bliskości. Wiele też krzyku o przyjęcie człowieka takiego, jakim jest – bez stygmatyzujących definicji, bez wytykania palcami, bez naigrywania się i okazywania wyższości. Bez strachu.

Może błąd tkwi w samym słowie, może jest nieładne, nie tak ładne jak 'fuksja’ albo 'fluktuacja’. A może chodzi o to, że to jest upokarzające. Że jeśli kogoś tak nazwiesz, to wszyscy dookoła będą wiedzieli o nim coś wstydliwego. Że rzygał, że się zataczał, że mu się film urywał, że zaprzyjaźniał się z osobami, których nie pamięta, że kłamał. Że ma problem.
Trzeba mieć w kurwę odwagi, żeby powiedzieć: 'cześć, jestem Krystyna, jestem alkoholiczką i narkomanką’.

Zachęcam Państwa do lektury „Najgorszego człowieka na świecie” Małgorzaty Halber. Warto zajrzeć do świata, o którym na co dzień wolimy nie pamiętać, a który niejednokrotnie kryje w sobie wiele wartych poznania opowieści o odwadze, życiu, upadkach i zwycięstwach.

Maria Sitarska