Jeśli mam rację, to cały nasz sposób myślenia o tym, kim jesteśmy
i kim są inni ludzie powinien zostać zrestrukturalizowany.
Największe problemy świata wynikają z różnicy między tym,
jak funkcjonuje natura i tym, jak myślą ludzie.
Gregory Bateson
Zapraszam Was do lektury zapisu rozmowy, która zadziała się między mną a Sylwią w październikowym czasie, a opublikowana została w ramach IX konferencji „Bliżej potrzeb, bliżej szczęścia”. W tym roku wszystkie rozmowy działy się wokół różnych perspektyw widzenia potrzeby opłakiwania. Było to dla mnie poruszające, bliskie spotkanie dwóch otwartych i zaciekawionych serc, oddechów i ciał. Dzięki za to, Sylwia!
Bio Sylwii Włodarskiej znajdziecie na końcu rozmowy.
Więcej informacji o konferencji znajdziecie tutaj.
Maria
Sylwia Włodarska: Cześć Maria. Zaprosiłam Cię do udziału w konferencji, bo zaciekawił mnie w twojej pracy wątek ekoterapeutyczny. Chcę dziś z tobą pogadać, trochę na poziomie metafory, ale też na poziomie doświadczanego życia, o klimacie do opłakiwania i rozmawiania na temat strat, ale też o aktywnej nadziei, co to jest za perspektywa, podejście. Powiedz, proszę, na początek, jak ty rozumiesz żałobę, stratę? Kiedy słyszysz o potrzebie opłakiwania, czym to dla ciebie jest?
Maria Sitarska: Dzień dobry, cześć. Co do żałoby i straty, to myślę sobie o tych doświadczeniach bardzo różnie i z kilku różnych perspektyw. Z takiej całkiem biologicznej, widzę w doświadczeniu, które człowiek nazywa słowem „żałoba”, nie tylko ludzkie doświadczenie, ale też doświadczenie wszystkich zwierząt, które w jakiś znaczący sposób zmieniają swoje życie, zachowanie, kiedy umiera osobnik im znany. Taka zmiana zachowania dotyczy najczęściej biologicznej śmierci. Inne zwierzęta też opłakują, czasem dosłownie, a czasem w przejawianym zachowaniu, swoich zmarłych.
Myśląc trochę szerzej, czy może bardziej metaforycznie i głębiej odnosząc to do ludzkiego doświadczenia, myślę i o tym, że żałoba bywa świadectwem miłości i pokazuje naszą umiejętność nadawania znaczenia ważnym dla nas osobom, miejscom, które możemy tracić, czy też jakimś ważnym wartościom, jakościom, które tracimy.
Jest też żałoba o naszej umiejętności kochania po prostu. Jest też niekiedy ceną za miłość. I myślę też czasem o żałobie jako o doświadczeniu, które trochę przypomina ocean, bo nie jest czymś, co można złapać w jakąś ramę, jakąś jedną ścieżkę, jeden wymiar, bo jest bardzo indywidualne, choć jednocześnie uniwersalne dla wszystkich istot ludzkich i wielu innych niż ludzkie też. Przychodzi falami, jest doświadczeniem bardzo płynnym, trochę nieobliczalnym, z dużą siłą, głębią, czasem przerażeniem.
Sylwia: Kiedy mówisz o oceanie, myślę o tym, że jest to też taki kawał natury czy tej planety, który mamy najmniej zbadany, tak trudno tam dotrzeć. To może jest podobnie z niektórymi wymiarami straty i śmierci, których nie poznamy, czy o których nie dowiemy się, jak to dokładnie jest.
Maria: Tak, jest w tym doświadczeniu potęga, często wszechogarniająca. Żałoba może być potężnie cicha, ale może być też bardzo głośna. Jest tak wielowymiarowa, złożona właśnie, jak ocean.
Sylwia: Chcę cię też zapytać o to, jaki my teraz mamy klimat do tego, żeby rozmawiać na temat strat?
Maria: Wiesz, lubię się wahać, ale tutaj nie będę i powiem, że raczej kiepski. I myślę sobie, że kiepski ze względu na wiele różnych czynników.
Z miejsca współczucia powiedziałabym, że mamy kiepski klimat do przeżywania żałoby i mówienia o stracie, bo tracimy bardzo wiele i doświadczamy bardzo wielu kryzysów jednocześnie, tracimy zarówno na poziomie indywidualnym, jak i na poziomie społecznym. Moim zdaniem to się nigdy nie dzieje oddzielnie, to jednostkowe i społeczne. Tracimy poczucie bezpieczeństwa, przewidywalności. Tracimy na poziomie ekologicznym, na poziomie politycznym. Towarzyszymy wojnom, które się toczą bliżej i dalej. Bywa więc i tak, że czasem możemy nie nadążać z przetwarzaniem utrat, rozczarowań, bezradności, a żałoba jest bardzo o przetwarzaniu i o przestrzeni na doświadczanie tego, co jest. Możemy więc bronić się przed czuciem, może być nam za dużo.
Jednocześnie, kiedy myślę o takim doświadczeniu, kiedy jest nam za dużo, to też myślę o kontekście społecznego doświadczenia osamotnienia w przeżywaniu trudnych rzeczy, o takim naszym trochę zindywidualizowanym życiu, w którym mamy przekonanie lub tak wybieramy, że to dobrze jest samodzielnie sobie radzić, bo to bywa w naszej ludzkiej wspólnocie wysoko cenione. Czasami też nie mamy akurat nikogo życzliwego w otoczeniu. A czasem to kultura, z której wynikamy zaprasza nas do takiego myślenia, że sami sobie mamy radzić i trochę gubimy umiejętność sięgania po wspólnotę, po wsparcie, prośbę o to, żeby ktoś był z nami blisko. I chodzimy tacy trochę samotni w tym świecie. I nie płaczemy.
Sylwia: Czasem nie wiemy też, jak zaprosić kogoś do tego, żeby z nami był, bo sobie myślimy, o rety, pewnie inne osoby też przeżywają dużo trudności, co będę im dokładać. Albo mamy ochotę do kogoś dołączyć, ale trochę nie wiemy jak. Nie wiemy jak się do tego ustawić, do tego bycia z kimś innym, albo do tego towarzyszenia.
Wczoraj poszłam z psem na spacer. Zazwyczaj tak mam, że jak pójdę z psem na spacer, to przychodzą mi do głowy myśli, które chcę zapamiętać. Tym razem pomyślałam, że mam nadzieję, że właśnie ta konferencja zaprosi nas do tego, żebyśmy w tym opłakiwaniu i stracie byli/były razem, a nie tak zostawiali siebie osobnych.
Maria: I za to mam dużą wdzięczność do Ciebie i do tego tematu, który wybrałaś, bo on może pomóc przywracać nam właśnie tę pamięć o uniwersalnej potrzebie opłakiwania.
Rozumiem, że w tej rozmowie wybieramy kontekst NVC (non-violent communication) do nazwania potrzeby opłakiwania, ale niezależnie od opowieści, jakiej używamy do opisu świata, to rzeczywiście jest to nasza uniwersalna potrzeba, ale i psychologiczna i ekologiczna umiejętność służąca rozkwitowi życia. Potrzebujemy przepuszczać przez siebie doświadczenie utraty, żałoby, żeby ono żyło, płynęło, żebyśmy mogli i mogły żyć i odczuwać pełnię życia, żebyśmy nie odcinali, nie odcinały się od życia, nie popadali w apatię, w zobojętnienie, które wynika czasem właśnie z niemożności przetworzenia emocji, w tym również tych związanych ze stratą. Drzewa zrzucają liście, w jakimś sensie kompostują tę utratę, która potem zasili nową odsłonę wiosennego życia, a wcześniej da schronienie małym ssakom. Podobnie my, możemy kompostować, przetwarzać utratę i być w tym razem.
Sylwia: Cieszę się, że osoby czytające nas lub słuchające będą mogły może trochę złagodzić przekonanie o tym, że nasze, moje cierpienie jest w jakiś sposób wyjątkowe, że trudno jest mi z nim iść do innych, bo właśnie może się ci inni wystraszą, bo może będzie to dla nich za duże.
Maria: A może być przecież zupełnie inaczej. Zakładałabym, że w sercach wielu, jeśli nie wszystkich nas jest jakieś doświadczenie straty. Że możemy to doświadczenie w sobie rozpoznać.
I że razem, a jestem tutaj dość radykalna, że razem możemy to przyjąć, że: razem to jest może jedyne wyjście, żebyśmy jakoś mogli, mogły żyć. Nigdy w historii ludzkiego gatunku nie było tak, że możemy coś zrobić samodzielnie, w odłączeniu od grupy. Zawsze potrzebowaliśmy stada i zawsze potrzebowałyśmy zasobów, które są z grupy. Sami nie mamy wszystkiego, co potrzebne do życia, sami, same nie możemy wszystkiego, co potrzebne wytworzyć.
Sylwia: To może, z jednej strony, dodawać nadziei, a z drugiej może być trochę przerażające, co? Zostawić za sobą tę historię o samowystarczalności, albo włączyć historię o zależności i zobaczyć, że to jest bardziej o współzależności może, o jakimś przepływie, że ja daję, otrzymuję, biorę, umożliwiam i że to jest o ruchu we wszystkich kierunkach.
Maria: O ruchu, o współbyciu, o tym, że wynikamy z całej sieci życia, co jest dla mnie źródłem jakiejś totalnej siły.
Kiedy pomyślę, że ja bym miała sama w tym jednym moim ciałku iść przez to życie, nawet jeśli rozumiem, czy zauważam, że mogę mieć trochę zasobów, mogę o nie dbać, że moje ciało jest mądre i się reguluje, że naprawdę wiele potrafi, to chcę pamiętać, że ono potrafi też dlatego, że świeci słońce, że doświadczam tu lipy za oknem, że doświadczam innych ludzi i innych niż ludzie zwierząt, że jestem częścią całego ekosystemu, z którego wynikam. I mam ten cały ekosystem za sobą, nie tylko ten złożony z ludzkiej rodziny, ludzkich przyjaciół, ale ten wynikający z całego ziemskiego życia. I kiedy z tego miejsca patrzę na życie, to jest to duża siła.
Sylwia: Ten ekosystem, zarówno ten ludzki i ten inny niż ludzki… tak, to jest przepiękne.
Myślałam swego czasu, że jestem jakąś świruską, kiedy na przykład, wiesz, witając się z sąsiadami, podobnie witam się z psem sąsiadów: „cześć, Nata”. A kiedy widzę lecące ptaki, macham im na powitanie. Te codzienne rytuały są dla mnie jakimś źródłem połączenia i poczucia, że jestem jednym kawałkiem tego cudownego bogactwa, które przecież wystrasza mnie również, bo to nie tylko jest o zachwycie… jak coś zaszumi w lesie to czuję strach.
Maria: Ano nie ma co romantyzować życia, nie jest w nim przecież tylko miło, łatwo i ładnie, jednocześnie doświadczany zachwyt, jak i doświadczana trwoga, są o tej samej sile i potędze życia. Wiesz, czasem się martwimy, czy świat przetrwa, jak to z nim będzie, ale życie na Ziemi sobie poradzi, to jest naprawdę duża moc, życie jest większe i bardzie złożone niż potrafimy o nim myśleć naszym ludzkim umysłem.
Wiesz, kiedy mamy w sobie to doświadczenie czy poczucie połączenia i rzeczywiście czujemy się częścią ekosystemu szerszego niż nasza ludzka rodzina, czy ta najbliższa nasza sieć, to bywa i tak, że naturalnie zaczyna nam zależeć, żeby ją chronić. Chronimy przecież siebie (Siebie). I tu pewnie docieramy w naszej rozmowie do Aktywnej Nadziei.
Sylwia: Przejdźmy do Aktywnej Nadziei! Opowiadaj o niej, proszę.
Maria: Zacznę może od tego, że nakładem wydawnictwa Krytyka Polityczna ukazała się niedawno książka głębokiej ekolożki, Joanny Macy, Aktywna Nadzieja właśnie. Do tej pory nie miałyśmy możliwości czytać jej książek po polsku. Joanna jest jedną z twórczyń pojęcia Aktywna Nadzieja i Praktyki Ponownego Połączenia.
Sylwia: Tak. Łyknęłam ją w wakacje. Najpierw ją łyknęłam, a potem czytałam ją jeszcze raz. Dostałam od niej nadzieję i pomysły na to, jak przetwarzać kryzys ekologiczny.
Maria: Ciekawe jak ta nadzieja pokazuje się w języku. Mówimy, że ktoś lub coś nam może dać nadzieję. W Aktywnej Nadziei chodzi też o to, że my tę nadzieję możemy robić, że nadzieja jest działaniem, które jest zawarte w każdym naszym kroku, który wykonujemy w życiu, w każdej naszej intencji, wyborze, zaangażowaniu i to wcale nie muszą być takie duże zaangażowania, jak protesty uliczne czy aktywistyczne działania z pierwszego frontu, one też są istotne i ważne. W Aktywnej Nadziei chodzi o to raczej, że mamy też możliwość w naszej zwykłej codzienności sprawdzać, jak każda rzecz, którą wybieramy dla siebie i dla innych do życia, służy jakościom, czy służy zmianie jaką chcemy w życiu widzieć.
I to jest coś bardzo dostępnego nam wszystkim. I nie potrzebujemy do tego również optymizmu, i to jest bardzo ciekawe w tym podejściu. Nie potrzebujemy wiedzieć, że to się uda, że nasze kroki, nasze działania przyniosą efekt zamierzony. Myślę, że to jest tu bardzo ważne i przynosi mi rodzaj takiego odpuszczenia i w ogóle możliwości działania – to właśnie, że ja nie wiem.
To niewiedzenie jest otwierające, nie muszę się przywiązywać do celu, do efektu, tylko pozostawać w działaniu dzisiaj i dzisiaj dokarmiać kierunek, w którym chciałabym, żeby ten świat czy to życie mogło podążać, a jest nim po prostu rozkwit i życie dla realizacji życia. Inaczej jeszcze możemy powiedzieć: ochrona ekosystemu ziemskiego, jakkolwiek sobie to nazwiemy, jest w tym zawarta ochrona naszego ludzkiego gatunku też, bo ten klimat, o którym sobie czasami mówimy…
Sylwia: Tak abstrakcyjnie trochę…
Maria: …tak abstrakcyjnie, ten klimat, to jest właśnie to środowisko, ta atmosfera, te warunki, ramy, które pozwalają nam rozkwitać i być ludźmi, ale i być braćmi i siostrami innych gatunków, czerpać z całego rozkwitu ziemskiego życia i wzbogacać je.
Sylwia: W tej książce bardzo mnie poruszało właśnie to patrzenie na działania, które wybieram, że one są ku wspieraniu życia na ziemi. I pamiętam taki cykl, który tam jest opisany…
Maria: …spirala.
Sylwia: Spirala, opowiesz też o spirali?
Maria: Tak, spirala to w ogóle jest piękna metafora do pracy i myślę, że ona jest bardzo… o procesie doświadczania żałoby też. Kiedy widzimy ruch w życiu, który przecież nie odbywa się linearnie, jak byśmy czasem chcieli, tylko właśnie po spirali, cyrkularnie i pomału w górę, to możemy zauważyć, że w tym, czego akurat doświadczamy bywamy w różnych miejscach na tej umownej spirali… mówię teraz o procesie żałoby, nie o spirali w Praktyce Ponownego Połączenia, do której zaraz wrócimy.
W środku spirali możemy umieścić, umownie lub dosłownie, nasze doświadczane cierpienie, a my idziemy wokół niego i idziemy trochę w górę. Ten ruch w górę dzieje się bardzo powoli. Stawiamy kolejny krok i tym samym zmieniamy perspektywę widzenia naszej relacji z cierpieniem, widzimy je z różnych miejsc na tej spirali, jednocześnie cały czas jesteśmy w z nim w kontakcie, trochę już jednak inaczej, w trochę już innej relacji, czasem trochę dalej, czasem trochę bliżej, czasem mocniej, czasem słabiej. Trochę już inaczej. I ta nieduża różnica jest ważna, ona właśnie buduje zmianę. Podążamy więc powoli w stronę wolności od cierpienia, pozostając w kontakcie z tym, co było dla nas takie ważne. Bo my nie chcemy przecież zapominać w żałobie o tym, co tracimy, to nie o tym jest ten proces. To, co tracimy było, jest i pozostaje częścią naszej tożsamości. Chcemy mieć z tym ważnym kontakt, ale jesteśmy na drodze do wpisywania tego doświadczenia w naszą nową tożsamość, już bez fizycznej obecności tego miejsca, czy tego człowieka, czy czegoś innego ważnego, co tracimy. Z mniejszym już nieco bólem, z większym przepływem życia.
A jeśli chodzi o pracę ze spiralą w Praktyce Ponownego Połączenia, jak nazywa się proces stworzony przez Joannę Macy i jej przyjaciół, to jest to podobnie poruszająca i piękna droga, którą często zaczynamy od budzenia w sobie wdzięczności. Źródłową intencją tej drogi, jak ją rozumiem, i tej praktyki jest poszerzanie i pogłębianie naszej ludzkiej możliwości i umiejętności współczującego towarzyszenia cierpieniu świata, żeby potem angażować się mądrze, działać na rzecz budowania społeczeństwa czy kultury podtrzymującej życie.
Możemy więc zacząć od wdzięczności. Joanna Macy mówi o tym, że nie możemy być z trudnym, jeśli nie mamy jednocześnie kontaktu z pięknym, zachwycającym. Potrzebujemy dokarmiać w sobie zachwyt, choć jak wiemy, kiedy cierpimy, dokarmianie zachwytu nie jest naszym pierwszym wyborem, raczej kulimy się pod kocem, raczej zapominamy, że życie jest bardziej złożone niż w tej chwili je przeżywamy.
Jeśli jednak wybieramy widzieć cierpienie własne i świata, potrzebujemy to robić w takim właśnie głębokim połączeniu z życiem. Mogą nam to ułatwić czy umożliwić różne praktyki, potrzebujemy też widzieć się w tym z innymi ludźmi, mówić o tym, co w nas żyje, wyrażać wdzięczność, sprawdzać, co nas nadal zachwyca w byciu żywą istotą na Ziemi, o co często pyta Joanna Macy.
I dopiero kiedy mamy w sobie to żywe połączenie z życiem, jego pięknem, mocą, siłą, to możemy pójść dalej i uhonorować ból, który rodzi się w nas poprzez towarzyszenie cierpieniu świata. Wtedy jest to doświadczenie i pełniejsze, i bezpieczniejsze, pozwalające nam zarówno przeżyć, jak i zaopiekować rozpacz czy rozczarowanie, które są częścią naszego ludzkiego doświadczenia i mówią o miłości do życia. Możemy wtedy pomieścić ten ból z miejsca większego, zbiorowego serca. Praktyka Ponownego Połączenia często dzieje się w grupie, możemy więc wspólnie przeżywać trudne emocje, które nie odcinają nas wówczas od życia, tylko właśnie – zaopiekowane – zasilają tę miłość jeszcze bardziej.
Sylwia: Tak, z jednej strony zachwyt nas z tym życiem łączy, jest jedną z nitek i ta rozpacz, ten ból też jest czymś, co nas z życiem łączy. To są nitki wynikające z tego samego miejsca.
Maria: Tak, z tej samej miłości. Tak o tym myślę.
I później na tej spirali idziemy w stronę widzenia nowymi oczami, jak nazwano kolejny etap drogi, co oznacza takie właśnie widzenie życia – jak już wcześniej mówiłyśmy – z miejsca połączenia z siecią życia. I to połączenie może brzmieć, wyobrażam sobie, abstrakcyjnie.
Sylwia: Czasem tak patetycznie trochę…
Maria: … buddyjsko nawet. Swoją drogą Joanna Macy ma korzenie buddyjskie, więc też tak może być. Ale mówiąc jeszcze inaczej, jest też, po prostu, ekologiczną perspektywą widzenia świata. Jakbyśmy na to nie patrzyły, iluzją jest to, że jesteśmy osobnymi jednostkami, a faktem jest to, że zależymy, współzależymy od całej sieci życia, no nie chce być w tej naszej ekologii życia inaczej.
I kiedy prowadzimy nasze życie z tego miejsca i wybieramy zaangażowania w naszym życiu z tego miejsca, to rzeczywiście jest to często sposób widzenia nowymi, niż dotąd, oczami. Ta nowa perspektywa bardzo wiele zmienia, daje nam też niekiedy głęboką satysfakcję płynącą z działania na rzecz budowania społeczeństwa podtrzymującego życie, jak to Joanna Macy mówi, bo i działamy tym samym na rzecz siebie i jakości ludzkiego życia również.
Kiedy nie działamy z miejsca oddzielenia, to możemy mieć dostęp do tej głębokiej radości, która budzi się, kiedy dbamy czy wzbogacamy dobrostan innych istot, kiedy pomagamy im spotkać swoje potrzeby, mówiąc językiem NVC. Tu jest podobnie, kiedy przyczyniamy się do rozkwitu życia w różnych jego przejawach… cóż może być bardziej satysfakcjonującego, prawda?
Sylwia: Tak…
Maria: I ostatni etap spirali ponownego połączenia, to pójście naprzód, czyli też właśnie koncentracja na tym, jak robimy tę nadzieję, jakie kroki stawiamy, na rzecz czego, to nasze życie prowadzimy, na rzecz czego wybieramy w życiu.
Sylwia: Czy możesz podać jakiś przykład, taki wiesz, z życia? Jak możemy taką sytuację, albo jakiś nasz wybór pooglądać z tych miejsc, o których wspomniałaś, wdzięczności, opłakiwania.
Maria: Spróbujmy…
Zaczynając podróż z miejsca wdzięczności, od otwierającego zdania proponowanego na warsztatach przez Joannę Macy, ja bym na przykład powiedziała, że kocham w byciu żywą istotą na Ziemi bycie w takim doświadczeniu połączenia z innymi, w którym nie muszę używać słów, w którym jestem bardziej ciało w ciało z drugą istotą, czy też układ nerwowy w układ nerwowy. Może być nią człowiek lub nie. Mam wtedy czasem takie przejmujące doświadczenie, że wynikamy z tych samych korzeni, że jesteśmy w tym świecie zanurzeni, zanurzone razem i płyniemy w tym samym kierunku, że realizujemy w sobie to samo życie. I kiedy to mówię, to bardzo mnie to porusza i też dodaje odwagi do tego, żebym mogła obudzić w sobie troskę, współczucie, miłość do życia w świecie.
Teraz, kiedy pójdę dalej, mogę odszukać w sobie i uhonorować to uczucie bólu czy, niekiedy, rozpaczy, ale też głębokiego smutku, który pojawia się, gdy dostrzegam, że inne istoty na ziemi, myślę tu znowu zarówno o ludziach, jak i osobach innych niż ludzkie, doświadczają cierpienia, przemocy, opuszczenia. Osoby umierające teraz w Ukrainie czy w Izraelu, po stronie palestyńskiej czy izraelskiej, oraz doświadczające cierpienia istoty innych gatunków są dla mnie równie ważne – wieloryby, na które poluje się nadal w Islandii, które umierają teraz, ich śmierć dotyka mnie osobiście w takim sensie, że czuję, że jestem częścią tej samej sieci życia i że ich życie ma dla mnie znaczenie, podobnie jak moje życie ma znaczenie dla całej sieci życia. To nie jest tylko indywidualna tragedia tych osób umierających w wojnach czy polowaniach, ich rodzin czy ich stad. Mogę i wybieram i ja, z miejsca tego połączenia, współistnienia, pochylić się i zapłakać, zauważyć, być świadkinią tych śmierci i dzielić to doświadczenie z innymi ludźmi i razem nie zamykać oczu, bo to jest ważne, żebyśmy miały, mieli taką możliwość widzenia pełnego życia.
To jest, oczywiście, długi proces.
A później, kiedy mam możliwość wspólnego z innymi opłakania czy opłakiwania tej straty, zauważenia jej, uszanowania tych umierających istot i ich życia, kiedy idę do życia swojego, w moim codziennym kontekście, to łatwiej jest mi widzieć nowymi oczami, czyli np. dokonywać mądrzejszych zakupów, czy powstrzymać moje zapędy konsumpcjonistyczne, bo wiem, że one mają wpływ na jakość życia tych istot. Mogę zobaczyć moje przywileje i przypomnieć sobie, że one oznaczają też odpowiedzialność, czyli dokonywać mądrzejszych, bardziej świadomych wyborów politycznych i innych, codziennych, życiowych, zawodowych, nie zgadzać się na te formy współpracy, które są nieetyczne, pisać i podpisywać petycje w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie, zadbać o osoby, które uciekają z Ukrainy. Jest mi łatwiej wtedy robić takie rzeczy, czy wyjrzeć z zaangażowaniem poza swoje podwórko, bo one nie wydają mi się już takie abstrakcyjne, dalekie, nie moje.
Sylwia: Moje jak w jednej rodzinie…
Maria: Tak. I, oczywiście, nie mogę też tego robić sama i to jest dla mnie też o tym, co ja chcę robić i jak, za czym chcę stać, to jest to pójście naprzód. Pomimo że rozpoznaję w sobie tendencje do izolowania się, czy jakiegoś samotniczego chodzenia po świecie, to wybieram budowanie małych wspólnot w życiu i staram się to robić też tutaj, w Poznaniu, czy w innych różnych kontekstach. Wybieram dokarmianie tej świadomości, że sama nie dam rady, że jest nas o wiele więcej: w Poznaniu, w Polsce, na świecie – osób, z którymi mogę się spotkać, z którymi mogę się zasilać i możemy próbować być tą zmianą, jaką chcemy widzieć w świecie.
Czyli idę dalej w to życie, wynikając z takiej perspektywy, która jest o tym, że nie żyję tylko dla siebie, moje życie nie jest sprawą prywatną i to naprawdę ma znaczenie, nie tylko dla mnie, nie tylko dla nas, jak my się mamy w swoim życiu.
Samo dbanie o siebie nie jest też egoistyczne, jak zdarza się nam myśleć, tylko właśnie – tak chcę o tym myśleć – jest postawą obywatelską, bo dopiero, kiedy dbamy o siebie, to mamy kontakt z naszymi zasobami, które możemy dać też na rzecz wspólnoty ludzkiej i więcej niż ludzkiej.
Sylwia: Poruszające jest to wszystko, co mówisz.
Maria: Tak, ja też czuję w ciele ciepło i wzruszenie.
Sylwia: Wspomniałaś o wspólnotach. To jest dla mnie o takim postanowieniu – podobnie jak Marshall Rosenberg ma swoje „od teraz”… wybieram to i to – że mogę zobaczyć do czego mnie ciągnie, co chcę wybierać i umawiać się ze sobą, że od teraz chcę szukać wspólnot albo organizować je po to, żeby dźwigać te duże tematy wspólnie, nie tylko na swoich barkach. I żeby w ogóle czuć połączenie z innymi.
W „Aktywnej Nadziei” przeczytałam o kręgach dla ziemi. Nie miałam jeszcze okazji w nich uczestniczyć, chociaż bardzo bym chciała. I przeczytałam w twoim bio, że ty takie kręgi organizowałaś. Jak można znaleźć taki krąg, co tam się dzieje, czy to jest właśnie coś takiego, co może mi pomóc w budowaniu takiej mikrospołeczności, w spotykaniu się z ludźmi, którzy może też chcieliby spróbować właśnie takiej praktyki łączenia się?
Maria: Ciekawe, że znalazłaś te nasze kręgi w przepastnym internecie… Przed pandemią, to były początki 2020 roku, wspólnie z Agnieszką Sadowską-Konczal, która jest biolożką zaangażowaną w ekologiczne podejście do życia, zorganizowałyśmy dwa takie spotkania w Poznaniu. Te nasze Kręgi dla Ziemi, jak je nazwałyśmy, nie miały dosłownie formuły Kręgów Aktywnej Nadziei według Joanny Macy, nie słyszałam wówczas, żeby były w Polsce organizowane, jednocześnie serce nauk Joanny było z nami podczas tych spotkań.
Swoją drogą Kręgi Aktywnej Nadziei odbywają się dzisiaj co jakiś czas i w sieci i w Warszawie, współorganizowane przez Piotra Cykowskiego i Alex Gierlińskie, jedną z osób tłumaczących książkę Macy. Warto poszukać informacji w sieci i sprawdzić, czy to dla nas.Nasze Kręgi dla Ziemi miały pewnie podobną zasadę. Miałyśmy taką intencję, żeby spotkać osoby, które w codzienności nie mają możliwości podzielenia się swoimi emocjami klimatycznymi, tak je nazywamy w psychologii, czyli doświadczeniem bólu, utraty, żałoby, strachu często, związanych z kryzysem ekologicznym.
I chciałyśmy stworzyć z Agnieszką bezpieczne miejsce, w którym będziemy w uważności i współczuciu mogły, mogli usłyszeć się i podzielić tym, co mamy w sercach, ciałach, umysłach. I nie usłyszymy wtedy: ale o czym ty mówisz, ale czy ty nie masz się czym przejmować, ale czy tutaj nie ma ważniejszych spraw.
Często osoby spotykają się z tego rodzaju zawstydzaniem czy lekceważeniem, które wynikają też pewnie z nieumiejętności zauważenia i zmieszczenia cierpienia szerszego niż to nasze wąskie, plemienne, ludzkie.
Choć i z przyjęciem tego, co nazywamy osobistym cierpieniem miewamy przecież kłopot.
I te dwa spotkania rzeczywiście się odbyły i były dla mnie ważne. Potem przyszła pandemia, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że możliwe jest dla mnie działanie online, więc przerwałyśmy te kręgi. Kto wie, być może wrócą w innej formie.
Tak, to było głębokie, poruszające doświadczenie. Czułam się wtedy bardzo szczęśliwa, mimo że rozmawialiśmy, rozmawiałyśmy, zazwyczaj, o trudzie towarzyszenia zmianom, czy właśnie żegnaniu niektórych obszarów życia w ekosystemie ziemskim. Często były to też bardzo osobiste historie naszych połamanych serc: obserwowanie, że jakaś część lasu, z którą się miało relacje, nie istnieje; że drzewa, z którymi miało się bliski kontakt są wycinane; towarzyszenie zwierzętom doznającym przemocy w hodowlach przemysłowych. To są bardzo dotykające serce rzeczy. I nawet w gabinetach terapeutycznych, niestety, nie zawsze te doświadczenia są uszanowane tak, jak powinny być.
Sylwia: Takie uznawane po prostu, bez oceniania…
Maria: Tak, że mamy takie samo prawo do żałoby jak po bliskim człowieku, że też możemy płakać, możemy się złościć, możemy mieć rozpacz w sercu i na to doświadczenie również potrzeba przestrzeni i czasu. Ale wśród ludzi nie jest to jeszcze powszechne. Czasami nie dajemy sobie jeszcze prawa zapłakać po domowych zwierzętach, które już i tak w kulturze są stawiane wyżej niż te zamieszkujące lasy, czy te, które nazywamy hodowlanymi.
Sylwia: …niż drzewo, które było wycięte…
Maria: Tak, ponad drzewo…
Kręgi dla Ziemi i Kręgi Aktywnej Nadziei działy się więc i dzieją po to, żeby tworzyć przestrzenie na doświadczanie emocji związanych z kryzysem ekologicznym, które w naszym społeczeństwie nie są jeszcze uznawane za warte uwagi. Na zachwyt i smutek, i wszystkie inne emocje związane z naszą relacją z Ziemią.
Sylwia: Przyglądam się temu, skąd może wynikać ta trudność z pochylaniem się nad tym tematem. Zdajemy sobie przecież sprawę, że jako ludzkość przyczyniamy się do pogłębiania kryzysu… sposób w jaki żyjemy, to jak dużo jest betonu, jak uprawiamy jedzenie – widzimy to i trudno nam to pomieścić. Nie wiemy jak to procesować. Z jednej więc strony, odczuwam tę rozpacz, smutek, wstyd, że jestem osobnikiem gatunku, który w ogromnej mierze przyczynia się do tego, co się dzieje z Ziemią. A z drugiej strony, pojawia się myśl, że to obłudne płakać nad czymś, do czego się sama przyczyniam. Jak mamy to wszystko, te różne wątki zaopiekować, pomieścić tak, żeby rzeczywiście być w stanie zobaczyć, co nie działa, a potem popatrzeć na to nowymi oczami i dokonywać innych wyborów.
Maria: Słyszę to i rozpoznaję również w sobie. Miewam momenty dużej złości na gatunek ludzki i na siebie jako przedstawicielkę tego gatunku i pozwalam sobie na to, czasem wychodzi mi to lepiej, czasem gorzej. Staram się przyjąć tę złość jak każdą inną emocję. Dobrze jest ją zobaczyć i zobaczyć to, co pod nią – że mi, że nam zależy, że jakby nam nie zależało, to taki rodzaj niepokoju, napięcia czy złości by nie przychodził. Więc to też jest o naszej więzi z życiem, o tym, że nas to porusza.
Myślę też o tym, że może dobrze byłoby tę winę, którą możemy czuć, przełożyć na odpowiedzialność, bo odpowiedzialność pozwala nam odpowiedzieć, jest o sprawstwie. Wina jest rodzajem ciężaru, który wydaje mi trochę nie fair i kiedy to mówię, mam intencję zrozumienia, nie usprawiedliwiania – człowiek nie jest winien tego, że ma taki a nie inny umysł, ani tego, że wynika z takiej a nie innej kultury, z takiej a nie innej historii, ze świata działającego na zasadzie business as usual. Ta dominująca opowieść o świecie, w którym wspierany jest rozwój osobisty, sukces, prestiż, władza, hierarchia – mamy to w krwiobiegu. Trudno nas winić za to indywidualnie, że z tego wyrastamy, że potrzebujemy czasu, żeby się z tego ocknąć, obudzić i wybrać inaczej, i odważnie budować tę nową opowieść o współzależności o władzy z, zamiast władzy nad. U Joanny Macy ten odważny czas nazywany jest Wielkim Zwrotem.
Wielki Zwrot dzieje się wszędzie naraz, na całym świecie, zasilany poprzez różnego typu działania czy zmianę postaw jednostek, organizacji, poprzez różne inne niż dotąd drogi, które wspólnie wydeptujemy, które niosą zmianę. Nie przyniesie to jednak żadnej korzyści, kiedy będziemy na siebie samych i siebie nawzajem wrzucać poczucie winy. Czasami w terapii przyglądamy się poczuciu winy, temu po co z nami jest i bywa, że ono trochę też pozwala nam nie działać, zostać tu, gdzie jesteśmy, wspiera nie-zmianę, to, co znane, a nie o to nam przecież chodzi.
Czasem więc dobrze jest zaprosić do życia odpowiedzialność i sprawdzić na co i jak chcę odpowiedzieć z uważnością, odwagą i zaangażowaniem.
Sylwia: A z tego miejsca to już jest bardzo blisko do wybierania inaczej, prawda?
Maria: …do poszerzenia dostępu do możliwości wyboru innego swojego zachowania, do działania inaczej, do postawienia inaczej następnego kroku.
Sylwia: I żeby opłakać też czasami swoją ignorancję.
Maria: No przecież! To nie jest nic prostego, co? To ciężkie bicie serca, to napięcie w klatce, rozproszenie – tak to akurat u mnie się dzieje. Opłakać to, że robię czasami głupoty, albo coś bez sensu kupuję albo, że kiedy jestem właśnie w jakimś swoim emocjonalnym potrzasku, to czasami nie mam dostępu do swoich zasobów, tracę dostęp do uważności, tracę dostęp do współczucia i zachowuję się zupełnie nie tak, jakbym sobie życzyła.
Jesteśmy ludźmi i tak też czasami jest, że zachowujemy się nieuważnie, zadajemy cierpienie, ranimy siebie i życie. Dobrze jest mieć wtedy życzliwe wsparcie, czy w relacji ze sobą, czy z przyjaciółmi, czy z jakąś grupą, gdzie usłyszymy: w porządku, to już tak było, możemy to opłakać czy się chwilę pozłościć, a potem pójść dalej i wybierać mądrzej, życzliwiej, uważniej w następnym kroku.
Nie ma doskonałych ludzi, nie ma doskonałego czasu. To jest dla mnie świetne w „Aktywnej Nadziei”, kiedy Joanna Macy mówi, zresztą ze swoim przyjacielem i współautorem książki Chrisem Johnstonem, który jest psychologiem i też dużo wnosi w rozkwit Praktyki Ponownego Połączenia…
Sylwia: Chris Johnston był też lekarzem.
Maria: Tak.
Sylwia: To było niesamowite jaką on tam akcję zrobił na rzecz poprawy warunków pracy lekarzy w szpitalach. Lekarze wówczas wyczerpywali się, ratując ludzi… To było dla mnie przejmujące, jak on – ryzykując wiele – doprowadził do tej zmiany!
Maria: I to jest jeden z przykładów na to, co chciałam powiedzieć – zaczynamy dokładnie z tego miejsca, w którym jesteśmy, jak Chris. I to nie jest doskonałe miejsce. Nie jesteśmy w pełni przygotowane. Nie mamy wszystkich potrzebnych zasobów. Jest w nas dużo niewiedzenia. Tak, to jest na pewno niedoskonałe miejsce. Robimy jednak to, co jest do zrobienia teraz, dokładnie z tym, co mamy. I jeśli robimy to razem – a w pewnym sensie, zawsze robimy to razem, bo nawet jeśli tutaj, na miejscu, lokalnie jeszcze nie mamy ludzi, to oni przecież w świecie są – to razem mamy wszystko, co potrzeba, żeby zrobić ten krok i kolejny.
Te nasze działania, które czasem uznajemy za drobne – one są częścią sieci dużych działań. I, oczywiście, potrzebujemy też zmian na poziomie strukturalnym, systemowym, politycznym, jeśli jednak spojrzymy na te nasze ruchy z miejsca połączenia, z miejsca, w którym każda i każdy z nas, ale też zachowanie i działanie każdej i każdego z nas jest częścią sieci życia i sieci działań, to wtedy możemy zobaczyć, że każdy nasz ruch, decyzja, wybór wpływa na całą sieć życia, na cały system, prawda? Że to ma znaczenie. To nie są takie znowu drobne rzeczy. Krążył kiedyś po sieci taki tekst o treści mniej więcej takiej: co ja tam mogę? … pomyślała połowa ludzkości Ziemi.
Sylwia: No właśnie, a przecież jesteśmy tym morzem wszyscy, co?
Kiedy mówisz, że jestem częścią sieci życia, to moje ciało na to reaguje takim… takimi gilgotkami, takimi, które czasami są z przejęcia, takie trochę z niedowierzania. Naprawdę to o mnie? Z jednej strony wierzę, a z drugiej to mi się takie wydaje bardzo duże…
Maria: Trochę duże, a trochę też całkiem może zwykłe? Wrócę jeszcze w tym kontekście do doświadczania żałoby. Rok temu umarła moja babcia. Doświadczałam zwykłej, ludzkiej żałoby i jednocześnie była jesień, październik, pod poznańskim niebem latały dzikie gęsi. Bardzo ich dużo było w zeszłym roku. Albo to ja dużo ich widziałam. Bycie z nimi w kontakcie było dla mnie o tym, że ta moja, nasza ludzka żałoba jest częścią doświadczanej straty związanej z cyklicznością życia, z cyklicznością przemian, powrotów, które dzieją się również stale w szerszym kontekście życia. To zanurzenie mojego „jednostkowego” doświadczenia w kontekście dużego życia przynosiło mi ukojenie, niosło mnie, w samym środku doświadczania straty i jej konsekwencji.
Nie zabierało emocji takich zwykłych ludzkich, które są z przywiązania i utraty, ale osadzało to doświadczenie w szerszym kontekście i to było coś niesamowitego. Jest taka zasada ekologiczna, która mówi, że w życiu wszystko musi się gdzieś podziać. Nie jest to jakaś religijna zasada, o niebie czy innym życiu, które dzieje się po śmierci, tylko zauważenie rzeczywistego, ucieleśnionego obiegu materii – nic w przyrodzie nie znika. W pewnym sensie życie się nie może skończyć. Było to więc dla mnie niesamowite doświadczenie, być z tym ludzkim ciałem, które umiera, a potem nie ma w nim już oddechu. A potem przychodzą do ciała te żółcie i fiolety, cykl życia dopełnia się. Ten przejaw życia, ta osoba, umiera dla nas fizycznie, jednocześnie pozostając w obiegu życia.
Sylwia: No tak, zamienia się w coś innego.
Jakie są jeszcze inne ekologiczne zasady, które jakoś Cię wspierają, które łączą się Tobie ze stratą, żałobą, nadzieją?
Maria: Ta cykliczność życia bardzo, bo ona pokazuje zarówno to, że rzeczy mijają – mijają zarówno te dobre, za którymi potem tęsknimy, za którymi płaczemy – podobnie jednak mijają te trudne, bo przecież to działa też w tę stronę, prawda? Doświadczane cierpienie mija, żałoba mija, czy też trochę łagodnieje, przemienia się z czasem.
Nie wiem, czy to zasada, ale bardzo lubię przyglądać się rzekom i tak sobie wtedy myślę, żeby im pozwolić płynąć i żeby ich jakoś nie tamować i nie wysychać, że to jest trochę jak z doświadczanymi emocjami, czy pobudzeniami afektywnymi w naszym ciele. Z tymi naszymi pobudzeniami fizjologicznymi w ciele, które nazywamy emocjami, to bywa tak, że jak im się nie przeszkadza, to trwają bardzo krótko. Znam takie pomiary, które mówią o 90 sekundach – dzieje się tak wtedy właśnie, jeśli potrafimy je przyjąć i pozwolić im płynąć.
Wzięłam też do naszego spotkania taki mały kasztan w skorupie, od niego też dużo się nauczyłam. Znalazłam go na początku sierpnia. Nie dojrzał na gałęzi kasztanowca i spadł przedwcześnie. Kiedy go zauważyłam i uniosłam w dłoni, usłyszałam że: „nie wszystkie kasztany dojrzeją”. I że to jest w porządku. To może jest trochę taka antykapitalistyczna myśl, hm?, że nie wszystko w nas musi być takie do końca wspaniałe, rozwinięte, że właśnie czasem niektóre rzeczy nie dojrzewają w nas i je żegnamy i na ich miejsce przychodzą następne i te, które nie dojrzewają też nam przynoszą jakąś mądrość, doświadczenie, czyli mają, jeśli je przyjmiemy, jakąś swoją kontynuację w naszym życiu. Jakoś je kształtują, jakoś na nie wpływają. I możemy żyć z tym przyjętym brakiem. A niektóre doświadczenia są po prostu do dupy i żyjemy dalej z dziurą w sercu, oddychając razem z tą dziurą.
Są też i takie kasztany, które dojrzewają. Możemy więc sobie sprawdzać, jak to u nas jest, że jedne rzeczy żegnamy i one zasilają jakieś inne. A inne rzeczy są u nas zupełnie gotowe. I to jest dla mnie też taka mądrość żałoby, mądrość żegnania i pozwalania sobie na to doświadczenie. I widzę to, zarówno w gabinecie, pracując z ludźmi, i kiedy obserwuję siebie i moje przyjaciółki i przyjaciół, że doświadczenie żałoby jest, siłą rzeczy, doświadczeniem zatrzymania, trochę też zatrzymania czy wyciszenia przepływu życia, że kiedy jesteśmy w kontakcie ze śmiercią czy utratą, więc też ze świadomością śmiertelności czy przemijalności życia, to jednocześnie coś się takiego dzieje wtedy z życiem, że ono się w nas niekiedy wzmacnia, czy jakoś inaczej waży i zaczynają z czasem pojawiać się takie przebłyski światła, które trochę dziwią, bo czasem przypominają głęboką radość i wahamy się: czy ja powinienem, powinnam czuć radość, skoro właśnie straciłem, straciłam kogoś ważnego i jestem w smutku?
I ta głęboka radość, kiedy zaczynam się jej przyglądać, czy takie poczucie, nie wiem nawet, jak to nazwać słowem, takiej może żywotności, witalności, jest też dla mnie ciekawym elementem zawierającym się w doświadczonej żałobie, która niekiedy otwiera nas na kontakt z tym samym życiem, którego jakąś znaną dotąd formę opłakujemy.
Śmierć i życie… one są tym samym doświadczeniem z dwóch stron, śmierć jest częścią życia, zasila je również, prawda? Tak jak ziemia, czy kompost zasila wzrost kolejnych roślin. To jest jakiś dla mnie taki właśnie złożony, wieloaspektowy proces.
Sylwia: Jak mówiłaś o tym, że żałoba to jest taki moment zatrzymania, spowolnienia, to przyszło mi na myśl, że czasami właśnie dzięki niej my w ogóle w tym życiu zwalniamy.
Mamy tak strasznie szybkie tempo życia, że dopóki nie przyjdzie takie doświadczenie, to jakoś nam jest bardzo trudno zwolnić i bardzo trudno pozwolić sobie na poprzetwarzanie tego, co się w nas pojawiło. I zastanawiam się, czy ty masz jakieś swoje praktyki, albo jakąś perspektywę, która w ogóle wpuszcza taki pomysł, że można zwalniać, można robić rzeczy wolniej, że od tego zwalniania to nie napiętrzy mi się jeszcze, a może jak się nawet napiętrzy, to nic wielkiego się nie stanie. Bardzo chciałabym jeszcze z tobą pogadać o zwalnianiu, posłuchać tego, co masz o tym kawałku do powiedzenia.
Maria: To rzeczywiście nie jest łatwy kawałek. Przypominają mi się teraz słowa Thich Nhat Hanha, wietnamskiego mistrza zen, który mówił, że „zatrzymanie się jest aktem rewolucyjnym”, nic prostego… i myślę, że ta rewolucja polegała na tym, że właśnie zatrzymanie w kontekście naszej zachodniej kultury jest czymś naprawdę czasami szalonym, jeśli chodzi o dostępność takiej perspektywy, czy świadomość tego, co jest w kulturze wspierane, nagradzane. A wspierana jest raczej produktywność, duże tempo, skuteczność, i to, co tu i ówdzie nazywa się „wewnętrznym zapierdolem”.
I potrzebujemy w tym albo mądrych ludzi wokół, takich, którzy powiedzą: hej, możesz! bo my często nie słyszałyśmy, nie słyszeliśmy, że możemy. Jak mawia moja superwizorka, nie ma w nas takiej aplikacji. I w spotkaniach terapeutycznych często widzę, jak bardzo staramy się zapracować żałobę, być bardzo zajęte, zajęci, kiedy tracimy. Wydaje nam się społecznie też, że – zresztą podręcznik DSM-V nam o tym mówi – że jak dwa tygodnie się smucimy, to powinno już nam wystarczyć i potem już trzeba iść do pracy, do życia w starym trybie, co jest, moim zdaniem, szkodliwą bzdurą.
I tak się też zdarza, że czasem przychodzą do mnie ludzie, którzy potracili, nie opłakali i potrzebują się zatrzymać po roku, po dwóch czasem, bo żałoba domaga się uwagi. Jeśli nie damy żałobie przestrzeni, przychodzą kłopoty i nierzadko cierpimy jeszcze bardziej, i to cierpienie jest też o tym, że odcinamy się od przepływu życia. Jak nie przepłynie przez nas to, co bolesne, co ma przepłynąć, to też nie będzie przepływać radość, satysfakcja, spokój, poczucie więzi z innymi, współczucie. Będziemy doświadczać życiowego potrzasku.
Nie wiem… nie mam rad. Myślę jednak, że jesteśmy jako ludzie współodpowiedzialni za naszych ludzkich towarzyszy i towarzyszki, że potrzebujemy się widzieć i kiedy czasem się zagubimy i jesteśmy w biegu, który właśnie trochę po to jest, żeby zakrył to nasze cierpienie, wtedy potrzebujemy mieć przyjaciół i przyjaciółki, które powiedzą: hej, co tam? Jak się masz? I pomogą nam się zatrzymać.
Jeśli więc mam jakąś radę, to taką w formie prośby do nas wszystkich…
Sylwia: Zaproszenia…
Maria: Tak, zaproszenia do ludzi, żebyśmy nie przegapiali się nawzajem, nie przegapiały, bo naprawdę potrzebujemy się widzieć w tym świecie i reagować, odpowiadać na siebie, mieć uważność w sobie, pamiętając, że nasze życie ma znaczenie dla nas i dla innych, których w życiu spotykamy. To jest duża rzecz.
Sylwia: Duża rzecz i taka poruszająca czasami…Jedną z prelegentek na konferencji jest Brygida Dynisiuk, dziewczyna od NVC, z którą rozmawiałam właśnie o tej potrzebie opłakiwania i na koniec, pamiętam, że zaproponowała taką praktykę zobaczenia siebie, spotkania ze sobą, popatrzenia sobie w oczy, w lustrze i ja sobie myślę, że to jest taki poruszający moment, kiedy wiesz… ja mogę siebie zobaczyć i to może otwiera na takie widzenie też innych ludzi.
Maria: Tak… za tym jest też czasem cała nasza historia o tym, czy my sobie dajemy prawo siebie zobaczyć i czy nas widziano, i czy chcemy, czy mamy otwartość, żeby zobaczyć to, co tam jest i przyjąć się.
Sylwia: Myślę, że od teraz mogę siebie zaprosić do widzenia siebie i innych.
Maria: Może przyda nam się też w tym pamięć o tym, że mamy podobne tęsknoty, podobne pragnienia, podobne cierpienia jak osoby, które mijamy na ulicy. To by czasem nam może pomogło trochę mniej się dzielić na grupy, trochę mniej walczyć ze sobą, trochę mniej się wrogo złościć. Jest taka praktyka Pemy Chodron, buddyjskiej mniszki i nauczycielki, która mówi o tym, żebyśmy poszli, poszły w świat i mijając dowolną osobę, powiedzieli sobie: „just like me”.
Sylwia: Taka jak ja.
Maria: Tak, ta osoba, tak jak ja przeżywa życie, traci, kocha, ma nadzieję. A czasami nie, czasami rozpacza. Może więc jest nam do siebie bliżej niż myślimy o tym na co dzień.
Sylwia: Słuchaj, przeczytasz wiersz?
Maria: Przeczytam.
Zanim jednak przeczytam, powiem może trzy słowa kontekstu, bo kiedy rozmawiałyśmy wcześniej i zaproponowałam, że przeczytam ten wiersz… wiersz, który powstał tuż po wybuchu wojny w Ukrainie, w kwietniu… Działo się wtedy dużo trudnego, nadal się dzieje. Zaprosiłam wtedy moją rodzinę ukraińską, ciotkę, kuzynkę i jej dzieciaki, do nas do domu. Ta wojna działa się więc też u nas w domu. Zdalne lekcje dzieciaków przerywały alarmy bombowe, dziewczyny komentowały wiadomości… Miałam wtedy takie doświadczenie, że czasami rzeczywiście trudno jest przepuścić doświadczenie w teraźniejszości i pozwolić mu płynąć, bo czasami jest tego trudnego tak dużo, że trzeba zaczekać na możliwość opłakiwania.
I dlatego przyszedł mi do głowy ten wiersz, który jest właśnie o tym, żeby cierpliwie dać sobie czas, prosić o wsparcie, że te łzy dopiero popłyną, jak przyjdzie przestrzeń i zasoby na regulację. Poezja zresztą też jest dla mnie doświadczeniem przestrzennym.
Wiersz ma tytuł gdybym mogła teraz usiąść w ciszy.
gdybym mogła teraz usiąść w ciszy,
wypłakałabym rzekę.
gdybym nie patrzyła jak jecie płatki, przełykając wojnę z mlekiem
gdybym nie słuchała jak pytasz – jacy ludzie robią tę krew w Buczy,
jak to jest możliwe.
jak to jest możliwe.
gdybyś nie pytała nagle: de ja?
gdybym nie wieszała waszego prania,
a ty nie myła naszych podłóg.
gdyby to wszystko się nie łączyło, nie zdejmowało granic
(moje-twoje, nasze-wasze, wojna-pokój).
gdybym spała w swoim łóżku, gdybym była w swoim rytmie –
wypłakałabym rzekę.
teraz jestem raczej drzewem, czasem lasem.
przyjmuję wiatr (każdy), a wcześniej wzmacniam korzenie.
i w trakcie trwania deszczu też.
zapowiadam się wam jednak, letnie, ciepłe łąki
zapowiadam się wam, piaszczyste drogi.
jeszcze wam oddam ten płacz.
jeszcze mnie przyjmiecie.
Sylwia: Dzięki.
Maria: Dziękuję.
cisza, łzy
Sylwia: Wiesz…, kiedy przechodzę obok wysuszonych kanalików po takich ciekach wodnych, które znikają, to sobie myślę, kurde… a może jak wypłaczemy te nasze łzy, to one właśnie tam wylądują.
Maria: Piękne jest to, co mówisz. Może to jest ten kierunek, że my możemy naszą żałobą, opłakiwaniem i miłością, która pod tym jest, zasilać życie w nas i życie w ogóle.
Sylwia: …to jest w ogóle jedno z takich piękniejszych doświadczeń moich, że ja po prostu jestem i że mogę płakać przy kimś…
Maria: …to jest to samo morze, te wszystkie nasze łzy.
Sylwia: Takie słone… Bardzo Ci dziękuję.
Maria: I ja Ci dziękuję. Dobrze mi w tej rozmowie.
Sylwia: I ten rytm tej rozmowy, to tempo… tak, rytm chyba bardziej niż tempo jest taki bardzo na wdech i wydech, co? Tak wielowarstwowo mi w niej jest, tak się rozgościć mogłam.
Maria: Dziękuję, mam nadzieję, że osoby nas czytające (i słuchające) nas i innych rozmów znajdą się jakoś bliżej swojego domu i takiej właśnie zgody na łzy, na smutek, ale też na miłość do życia. Zgoda na żałobę jest też zgodą na miłość do życia, tak to widzę.
Sylwia: Dziękuję.
___________________________________________________________________________________________
Sylwia Włodarska – organizatorka dziewięciu edycji Konferencji online „Bliżej potrzeb, Bliżej szczęścia” promującej Porozumienie bez Przemocy, Człowieczeństwo Bliskości i budowanie relacji opartych na otwartości, życzliwości i łagodności.
Wystąpiła na TEDx. Prowadzi coaching oparty na potrzebach (Needs Based Coaching), jest facylitatorką EmotionAid, mediatorką w nurcie NVC.
Pragnie świata, w którym bezpiecznie się różnić i łatwo dbać o potrzeby i dobrostan całego życia na Ziemi.