Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
Stanisław Barańczak
Chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć historię o przypływach i odpływach miłości. A może raczej przywiązania, może bardziej troski? Nie bez przyczyny waham się, poszukując najbliższego słowa. Tekst ma przecież dotyczyć z gruntu mocno dynamicznych relacji kobiet, biorących udział w wychowaniu dzieci partnerów/partnerek, z tymi dziećmi właśnie.
W zasadzie chciałabym napisać o jednym konkretnym aspekcie tych relacji, który od początku mojej pracy z macochami zatrzymuje mnie mocno, budzi w moim sercu smutek, ale i jednoczesny jakiś rodzaj zdumionej radości dotyczącej tego, ile to potrafimy w życiu ponieść. Chcę wam opowiedzieć o wpisanej w tę rolę (ołówkiem, nie zawsze czytelnie) relacyjnej tymczasowości.
Tymczasowość to dla mnie słowo, które z jednej strony może zapraszać obawę i ostrożność (bo rzeczy mogą się skończyć niezależnie od naszej woli i zazwyczaj trochę za szybko), z drugiej, może być piękną szkołą doceniania tego, co jest przy nas, blisko, w tej chwili. Kiedy idziemy w życie z myślą, że wszystko, co cenne niesie ze sobą możliwość utraty, z większym niekiedy zapałem uczymy się czerpania (z tej relacji, z tej podróży, z tego życia) tego, co najwartościowsze, a i czasem umiejętnego pomijania różnych codziennych nieistotności.
Podczas prowadzonych przeze mnie warsztatów „Po stronie macoch” poznałam wiele kobiet, które z dużym zaangażowaniem, dobrą wolą, a niekiedy i miłością budowały relację z dziećmi otrzymanymi w podarku od swoich partnerów/partnerek. Każdej z nich towarzyszyła inna historia, inna konfiguracja rodzinna, inna obecność lub nieobecność mamy dziecka. Poznałam więc zarówno kobiety, które dołączały do dziecięcego życia po śmierci mamy, ale i takie, które łączyły się z rodziną po rozwodzie rodziców. Poznałam również samodzielnie wychowującą dziecko macochę oraz sporo kobiet, które przejęły funkcję macierzyńską w zastępstwie za czasowo lub stale nieobecną w życiu dziecka mamę.
Gdyby posłuchać, co dziewczyny mówią o swoich relacjach z dziećmi trudno byłoby odróżnić ich opowieści od doświadczeń macierzyńskich. Bo przecież i wykarmią, i utulą, i pocieszą, i towarzyszą w codziennych radościach i smutkach. Ale jednocześnie: nie roszczą sobie do dzieci praw. Są w ich życiu na chwilę, na czas trwania relacji z ich rodzicem, czasami do momentu, kiedy dziecko nie zamieszka z mamą w dalekim mieście lub kraju, albo do momentu, gdy dziecko dorośnie i wyruszy w świat, nie oglądając się za siebie. Powodów rozstań jest tyle, co historii życiowych każdej z nich.
Bywa, że takie rozstania bardzo bolą. Polskie prawo nie przewiduje regulacji spotkań dzieci z byłymi partnerami ich rodziców (nie przewidują często takiej możliwości sami rodzicie) oraz nie może nakazać mamom umożliwienia kontaktu z dziećmi żonom/partnerkom ojców ich dzieci (na przykład po ich śmierci). Mowa, rzecz jasna, o sytuacjach, kiedy i dziecko takiego kontaktu by chciało.
Dlatego ze wzruszeniem słucham tych historii, kiedy dziewczyny mówią o tym, że budują relacje w teraźniejszości, że mają ochotę wypełnić te podarowane dzieci serdecznością, a niekiedy i taką dodatkową miłością, tak jak potrafią, i tak długo jak jest to możliwe. Bo nigdy nie wiadomo, na jaki czas ta relacja jest im dana.
Usłyszałam niedawno zdanie: „Dzieci są w naszym życiu gośćmi”. I tak sobie myślę, że jakkolwiek wchodzenie w bliskie relacje nie byłoby ryzykowne (nie tylko z podarowanymi dziećmi zresztą), to warto ugościć je w naszym życiu z największą atencją: przyjąć ze wszystkim, co mają i czego nie mają, wykarmić, potowarzyszyć w codziennych historiach, a jak przyjdzie czas, a czasem taki czas przychodzi, puścić wolno z nadzieją, że będzie im w życiu szczęśliwiej, również i dzięki tej tymczasowej relacji.
Jeśli czytasz ten tekst, miła macocho, być może zainteresuje cię czerwcowe spotkanie „Po stronie macoch”, o którym więcej przeczytasz tutaj.
Maria Sitarska