Mój zwariowany umysł zawsze był darem, ale i wyzwaniem – próbowałam wszystkiego, by wyciszyć hałas w głowie, bo potrafiło się w niej zrobić naprawdę głośno. Odkryłam, że to do moich zadań należy stłumienie tego hałasu do takiego poziomu, by nie pękały mi bębenki i żebym mogła usłyszeć muzykę swojego życia.

Życie w stylu <<obecność ponad doskonałość>> to rzeczywistość ponad wyobrażenie, więź ponad porównanie, znaczenie ponad manię, głębia ponad pozory.

Najbardziej przerażająca z rzeczy, jaką możemy zrobić: pozwolić się zobaczyć.
fragmenty książki

Opowiem Wam o mojej książce roku 2020. W dużej mierze będzie to też opowieść o mnie i o moim roku 2020. Pozwolę się Wam trochę zobaczyć.

Książka leżała u mnie już od paru lat. Zachęciła mnie empowermentową, uważnościową, slowlife’ową filozofią bijącą z opisu i piękną okładką. Kiedy zaczęłam ją czytać, pamiętam, że towarzyszyły mi myśli „mądre słowa”, „ładnie napisane”, „przydatne”, … „ale nie dla mnie”. Nie potrzebowałam jej wtedy. Posłużyła mi, bo była bardzo znacząca i fotogeniczna, miałam więc z nią zdjęcie. Potem pożyczyłam ją dwóm osobom i odłożyłam. Okazało się, że czekała na odpowiedni moment.

Autorka pisze o krytycznym momencie, kryzysie, przemianie. Pisze, że „do wnętrza można dotrzeć przez milczenie, czas, szczerość i stratę”. Sądzę, że można tam dotrzeć też na wiele innych sposobów, ale faktycznie właśnie tą droga trafiłam również ja. Nie powiedziałabym, że z własnej woli, raczej zostałam wepchnięta na jej tor przez niepomyślne pandemiczne wiatry. Najpierw było coraz więcej czasu i milczenia, które były nieznośne. Było sporo strat. W pewnym momencie skończyły się moje siły, by je zapełniać i nadszedł czas, by być ze sobą szczerą.

W pandemii moje stare sposoby przestały być osiągalne albo przestały działać. Nie były one ze wszech miar złe. Wiele z nich było dobrych i bardzo moich, ale były niewystarczające. I miały zdecydowany monopol pośród strategii. W terapii akceptacji i zaangażowania mamy taki oksymoroniczny termin jak twórcze poczucie beznadziei. Beznadzieja pojawiła się i to bezdyskusyjnie, ale dopiero z czasem stała się twórcza, dzięki właściwej książce we właściwym czasie na właściwym miejscu.

Autorka opisuje swoje doświadczenie zapędzenia się na kołowrotku, który trudno zatrzymać. Kiedy wciąż coraz bardziej, wciąż niewystarczająco, wciąż kogoś jeszcze można bardziej zadowolić, zaciekawić, pomóc – staje się niekończąca się podróżą, nad której celem już się nie zastanawiamy. Wszystko staje się wyzwaniem, w którym należy udowodnić swoją wartość. Kiedy opisywała swoje uczucia, rozpoznawałam je bardzo dobrze. Opisywała je na tyle trafnie, że wielokrotnie miałam wrażenie, jakby ona czytała we mnie, choć w rzeczywistości to ja czytałam jej słowa. W takich momentach skrapiałam żyzną glebę, na jaką padało ziarno tych słów łzami. Oprócz odsłaniania się z moją silną tendencją do łzawych wzruszeń mówię przez to, że ta książka była dla mnie doświadczeniem.

Autorka prowadzi przez swoją drogę przemiany: mozolną, nieprędką, przez upadki i powroty. Rozdziały książki wzbogaca jej ogromna uważność. Nawet najmniejsza rzecz mogła stać się przyczynkiem do refleksji. Przyglądała się uważnie, szukała istoty, widziała ją w kontekście. Jezioro, śnieg, rzucanie cukierków. Pomimo, że oczywiście książka nie zawsze była o mnie… ponieważ była o innej osobie… poprzez wezwania do autentyczności zachęcała mnie do szukania moich własnych odpowiedzi i przyzwolenia na mój głos. Równolegle dział się mój proces. Znacie to, kiedy kolejne, coraz to nowe znaki, sygnały, elementy układanki znajdują się wszędzie, a obraz staje się coraz pełniejszy i wyraźniejszy? Podkreślenia, notatki i masa wykrzykników w moim egzemplarzu książki współtworzyły ten obraz razem z usłyszanymi słowami, cytatami z filmów, historiami klientów, scenami ze świata, dźwiękami utworów.

To książka o zagubieniu i o docieraniu do siebie, a dla mnie o tym, co zagubiłam, czemu pozwoliłam zarosnąć.

O ograniczeniach i o tym, że nie ma „tak” bez „nie” – co było dla mnie szalonym odkryciem.

O tym, co ważne. O wolności, wyborze i odpowiedzialności, które leżą w moich rękach, o czym tak często zapominałam.

O przestrzeni, prostocie, ciszy, czasie, czyli o tym, za czym nie przepadam, ale nadszedł czas się z nimi skonfrontować i okazało się, że robiąc przestrzeń, robię ją faktycznie na coś ważnego.

O współistnieniu pięknego z bolesnym, stąd moje łzy były poruszeniem, wzruszeniem, smutkiem i zachwytem.

O byciu po prostu i o wystarczaniu. O znajomości siebie, pewności swojego bycia i zasługiwaniu na bycie. A przyniosła mi mnie, zgodę i spokój.

Elwira Wawrzyniak

Shauna Niequist, Piękne życie. Jak nauczyłam się mówić nie, przestałam być idealna i odnalazłam spokój, Wydawnictwo Znak, tłumaczenie Matylda Biernacka