Dziwny to był rok. Trudny to był rok. A jednocześnie, ku mojemu zaskoczeniu, był to dla mnie naprawdę dobry rok.

To rok, w którym pandemia zaprosiła mnie na kilka miesięcy do zwolnienia tempa i bardziej bycia niż działania. To rok, w którym zawodowo poszłam w kierunku, na który serce było gotowe już rok wcześniej, tylko głowa jakoś nie nadążała za tym pomysłem, ale w końcu zgodziła się na to, żebym zawodowo zajęła się tematami związanymi z samowspółczuciem, poczuciem własnej wartości, akceptacją siebie, miłością do siebie i traktowaniem siebie z troską, łagodnością i życzliwością (które z czułością, od ich angielskich odpowiedników nazywam wspólnie selfami). To rok, w którym odkryłam, że jednak potrafię występować publicznie (wbrew temu co przez całe lata twierdził mój krytyk wewnętrzny) i okazało się, że te moje wystąpienia nie tylko podobają się słuchaczom i słuchaczkom, ale i poruszają, i wyśmienicie edukują. To rok, w którym rozpoczęłam budowę swojego miejsca warsztatowego (które, mam nadzieję, będzie mogło w tym roku zacząć działać i służyć uczestniczkom i uczestnikom). Rok, w którym w końcu odważyłam się poprowadzić pierwszy webinar (a za nim kolejne!). To rok, w którym nauczyłam się dogadywać z moim krytykiem wewnętrznym i zaczęłam uczyć tego innych (a właściwie inne – bo póki co mój warsztat o krytyku wewnętrznym przyciągnął kobiety). To był też rok, w którym poprowadziłam najważniejsze dla mnie dotychczas warsztaty – „Od samokrytyki do samoukochania” i które dla uczestniczek również okazały się ważne, a dla niektórych, jak same stwierdziły, wręcz rewolucyjne i przełomowe.

Jednocześnie był to rok, w którym przeczytałam tak dużo książek, jak dawno już nie czytałam. Znalazło się wśród nich ponad 60 przeczytanych od deski do deski i kilkanaście rozpoczętych, które może skończę w tym roku, a może nie dokończę ich nigdy (jeśli lubisz zaglądać na półki z książkami innych osób, tegoroczną zawartość moich możesz przejrzeć tutaj).

O ile łatwo było mi wybrać 11 najważniejszych książek, które przeczytałam w 2020 roku (pisałam o nich wcześniej tutaj), o tyle trudno było z nich wyłonić tę jedną jedyną, którą mogłabym określić mianem książki roku (tak jak recenzowaną przez mnie wcześniej książkę Sary Peyton, którą póki co określam dumnym mianem książki życia).

Finalnie zdecydowałam się opisać dwie książki. Obie o miłości. Obie przepełnione autentycznością, wrażliwością i mądrością autorek. Obie odsłaniające ich metaforyczne miękkie brzuszki (w końcu z tym wiąże się wrażliwość, czyż nie?). Obie bardzo odległe od romantycznej (i mającej mało wspólnego z rzeczywistością) wizji miłości. A jednocześnie, mimo tych wielu podobieństw, to dwie bardzo różne książki.

Pierwsza to „13 lekcji miłości” Agnieszki Passendorfer. To książka o tym jak to jest kochać i być kochanym/kochaną, o celebrowaniu życia z wszystkimi jego niuansami i o jego kruchości, o życiu i o śmierci, która tego życia jest częścią, o obdarzaniu miłością i o stracie. A także, zgodnie z zapowiedzią w tytule, o lekcjach, które daje nam miłość. Jeśli jej na to pozwolimy.

Książka jest zapisem relacji, która trwała dokładnie 13 miesięcy i 11 dni. I która z pewnością trwałaby dłużej (a pewnie w innej niż wcześniej formie trwa nadal), gdyby nie śmierć męża autorki, która przyszła po tych kilkunastu miesiącach od początku ich znajomości.

To książka, która nauczyła mnie, że niezależnie od tego jak długo trwa dana relacja i niezależnie od tego jak długo jest nam dane cieszyć się miłością i byciem razem, i tak warto jest ją przeżyć. I jednocześnie jedna z bardziej poruszających książek, jakie przeczytałam w minionym roku.

To przy okazji pełna poczucia humoru książka o życiu w czasie pandemii, napisana w czasie lockdownu (o tym, że lubię poczucie humoru autorki, pisałam w recenzji poprzedniej jej książki, tutaj). Myślę, że dobrze będzie wrócić do niej za kilka albo kilkanaście lat, kiedy być może nikt z nas nie będzie już pamiętał o tym, że rok 2020 był tym, w którym można było dostać mandat za wizytę w lesie albo na myjni jeśli zrobiło się to w nieodpowiednim czasie.

Druga – „Książka o miłości” Olgi Drendy i Małgorzaty Halber. To książka, która jest niczym pogaduchy z przyjaciółkami na wspólnym wyjeździe – kiedy leżymy w łóżkach i gadamy szczerze o życiu. Jest tak aktualna i tak życiowa, że nie trudno się w niej przejrzeć i znaleźć tam kawałek siebie, swojej historii. Albo chociaż historii znajomych.

Książka napisana jest w formie dialogu. Autorki rozmawiają o swoich osobistych doświadczeniach i o tym, co uniwersalne, jeśli chodzi o temat związków, relacji, miłości. Piszą o sobie, że są białymi, bezdzietnymi i heteroseksualnymi kobietami. A jednocześnie z ogromną otwartością piszą o różnorodnych postaciach miłości i nie wkładają jej w żadne ramy światopoglądowe, społeczne ani kulturowe.

Przepadłam w tej książce na świąteczne wieczory. Jest w tej książce coś, co sprawia, że jest i swojsko, i inteligentnie zarazem. I poważnie, i momentami tak zabawnie, że trudno nie roześmiać się w głos. Mnie osobiście ciężko było się od niej oderwać. Biorę sobie z tej książki myśl, że miłość to bycie dla kogoś jego/jej ulubioną osobą.

Najwyraźniej zaczyna być tradycją, że zamiast zrecenzować jedną książkę roku, recenzuję ich kilka. W zeszłym roku były to trzy książki, w tym roku dwie. Ciąg liczbowy sugerowałby, że w 2021 roku powinno udać mi się wybrać jedną.

Rzecz w tym, że rozpoczęłam ten rok od lektury tak dobrych książek, że już mogłabym zrecenzować co najmniej jedną jako książkę roku 2021. A jest dopiero połowa stycznia… 🙂 Sama jestem ciekawa co przyniesie pozostałe 11 i pół miesiąca (i książkowo, i tak generalnie, życiowo).

Kto wie, a może przyniesie… miłość?

Karolina Buszkiewicz

Agnieszka Passendorfer (2020), 13 lekcji miłości, Gdańsk: Pan Wydawca

Olga Drenda, Małgorzata Halber (2020), Książka o miłości, Kraków: Znak Litera Nova