Świat jest bogaty sensorycznie i ubogi przyczynowo
D. Friedman
Ale pogoń za bólem jest trudniejsza niż pogoń za przyjemnością. Jest też sprzeczna z naszym wrodzonym odruchem unikania bólu i dążenia do przyjemności. Wymaga id nas dodatkowego, umysłowego wysiłku: musimy pamiętać, że po bólu przyjdzie przyjemność. W tego rodzaju sprawach zdajemy się cierpieć na szczególny rodzaj amnezji. Wiem, że każdego ranka, zmuszając się do wstania z łóżka i ćwiczenia, muszę uczyć się tej lekcji na nowo.
fragmenty książki
Złapałam się na tym uczuciu – chyba pierwszy raz tak w pełni świadomie – gdy scrollowałam sprzedażowy portal w poszukiwaniu książek, które chcę przeczytać. W okazyjnych cenach, a do tego z drugiej ręki, same plusy! Aplikacja przesyłała mi powiadomienia, gdy ktoś doda ogłoszenie z poszukiwanym przeze mnie tytułem, ale nie przesyła ich w czasie rzeczywistym, więc chcąc, by nikt mnie nie wyprzedził, musiałam scrollować i odświeżać stronę całkiem często. Samo przeszukiwanie dawało przyjemność – tak wyraźnie odczuwaną, pobudzającą, energetyczną. A co dopiero znalezienie jakiejś perełki książkowej! To taka ekscytacja, która napędzała kolejne poszukiwania, podtrzymywała nadzieję, na kolejne znaleziska, a przede wszystkim – była bardzo przekonywająca. Gdy z poziomu mądrego umysłu, z poziomu swoich wartości postanawiałam, by pewnego dnia nie zaglądać do aplikacji wcale, to palące uczucie, przebrane za potrzebę z dodatkiem obietnicy wielostopniowej (zakup, oczekiwanie na przesyłkę, odbiór, rozpakowanie paczki) przyjemności, znajdowało doskonałe argumenty przeciwko mojemu postanowieniu. Być może znacie podobne uczucie. Być może u Was związane jest z zupełnie inną formą szybko dostarczanej przyjemności – do wyboru mamy ich współcześnie całe mnóstwo.
To moje doświadczenie – obrazujące działanie dopaminowych ścieżek nagrody w naszym mózgu – pchnęło mnie ku książce Anny Lembke. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o dopaminie, w kontekście szerszym niż tylko uzależnień od substancji psychoaktywnych. Autorka jest psychiatrką i w „Niewolnikach dopaminy” opowiada o tym, jak w jej własnym przypadku, ale i w życiach zgłaszających się do niej pacjentów_ek, nasze wrodzone, ewolucyjnie ważne, ale i wzmacniane poprzez specyfikę współczesności (łatwą dostępność, wielość, szybkość) dążenie do przyjemności potrafi namieszać i sprawić, że zatracimy poczucie tego, co wcześniej było dla nas w życiu ważne (a więc, jak to zwykle z wartościami bywa, wymagało również wysiłku i wiązało się z cierpieniem). Spodziewałam się nieco więcej neurobiologii; Lembke prezentuje podstawy działania układu nagrody okraszone historiami o życiu z różnymi formami uzależnienia i o różnych formach zdrowienia.
Szczególnie dwa wątki przyciągnęły moje myśli na dłużej. Pierwszy z nich to rozważania na temat roli leków i ich miejsca we współczesnej psychiatrii. Autorka zadaje sobie i czytelni_kom pytanie: „jeśli bierzemy leki, aby lepiej znosić ten świat, jakim ostatecznie światem się zadowalamy?” i staje dość wyraźnie na stanowisku, że leki często nie są najlepszym rozwiązaniem, by długofalowo wpłynąć na równowagę między odczuwaniem przyjemności i bólu i że nie chodzi o to, by dopasowywać się do świata, do jego wymagań (tj: nie przeżywać smutku, nie być osobą z natury radosną, etc), wspomagając się lekami. Jej stanowisko wybrzmiewa dość jednoznacznie, co we mnie wzbudziło sprzeciw, choć ostatecznie podkreśla, że leki ratują życie i sama w swej praktyce lekarskiej przecież z nich korzysta. Ja natomiast przeczytałabym z wielką chęcią bardziej złożoną, wielowarstwową refleksję wokół tego tematu, bo sama mam w sobie mocny głos obu stron tego dylematu: wiem doskonale, jak leki mogą ratować życie, jak ogromne znaczenie mają dla współczesnego leczenia. Równocześnie jednak wiem, obserwowałam, słyszałam, jak często lek jest zaproponowany jako jedyna opcja. Bez zgłębienia kontekstu. Leki mogą umożliwić czucie emocji i powrócenie do siebie. Leki mogą od emocji i siebie oddalić. Czasem oddalenie może być jedyną obecnie dostępną i możliwą opcją. I gdy tak myślę o tym dylemacie, wiedząc, że mogłabym na poziomie abstrakcji rozważać tak długo, to przychodzi do mnie myśl, że jedyne co ważne i dające jakiekolwiek przybliżenie się do rozstrzygnięcia to indywidualne, jednostkowe rozważanie tego, jakie znaczenie, jaką funkcję ma dla osoby, z którą jestem w gabinecie terapeutycznym otrzymanie większej dawki leku. Jaką funkcję ma niechęć wobec leku. I jak ta relacja z lekiem/lekami ma się do całej reszty, z perspektywy służenia temu, co dla niej ważne.
Drugi wątek, który niejako autorka wiąże z powyższym, choć dla mnie nie muszą one mieć nic wspólnego, to znaczenie bólu w naszych życiach. Lembke poświęca trzy rozdziały na rozważania o „przechylaniu szali w stronę bólu”. Opisuje to, jak „okresowe narażanie się na ból sprawia, że długofalowo szala naszej naturalnej hedonicznej wagi przechyla się na stronę przyjemności, dzięki czemu stajemy się mniej podatni na ból i bardziej zdolni do odczuwania długotrwałej błogości”. I pisząc ból ma na myśli chociażby regularne ćwiczenia fizyczne lub zimny prysznic. Albo ekspozycję w ramach oswajania lęku. Albo radykalną uczciwość wobec siebie i najbliższych, gdy w naszej historii pojawiło się uzależnienie – choć nie tylko, bo wspomina też o roli szczerości w budowaniu intymności (a więc i dbaniu o oksytocynę i dopaminę) oraz tworzeniu autobiograficznych historii zgodnych z prawdą, które wzmacniają sprawczość i pomagają wziąć odpowiedzialność za swoje wybory. To chyba moja ulubiona część tej książki – bliska temu, co tak często wybrzmiewa w rozmowach terapeutycznych, w rozmowach z bliskimi, w moich własnych wewnętrznych zmaganiach. Life is brutiful (brutal+beautiful). Robienie zmian jest brutiful. Spełnianie swoich marzeń, dążenie do celów jest brutiful. To co dla nas najcenniejsze na świecie jest brutiful.
W „Niewolnikach dopaminy” miałam kilka momentów niezgody, a była to niezgoda najczęściej związana z brakiem ukazania całego spektrum zamiast jednej lub dwóch stron. Była też jedna mocna, stanowcza niezgoda na opisaną przez autorkę interwencję wobec jej długoletniego pacjenta, w której była bardzo dyrektywna. Pacjent prosił o poradę w swej bezradności, a lekarka pokusiła się o kategoryczne, połączone z aspektem wiary zalecenie. Komentuje je dość skąpo, nie pojawia się też ich więcej w treści książki. Mam ogromną nadzieję, że gdyby poznać tę opowieść w szczegółach to nabrałaby ona więcej sensu w szerszym kontekście, a także, że nie jest to stała interwencja w repertuarze autorki.
Natalia Stasiowska