[Ostrzeżenie o triggerach: Ten tekst zawierać będzie treści dotyczące żałoby po śmierci zwierzęcia]
„Wszystko, o czym pisałem w tej książce: sposób, w jaki opłakujesz swojego czworonożnego przyjaciela, czy też to, jak wspólnie z nim wcześniej celebrowałeś życie, jest twoim osobistym wyborem. Nikt nie sprzeda ci przepisu na najlepsze możliwe zachowanie. Nie ma jedynego słusznego sposobu opłakiwania zwierzęcia i każdy robi to inaczej. Niektórzy mogą uważać twój przejmujący ból za przesadę. Pozwól im tak myśleć. Mogą chcieć, by przeszło ci po kilku tygodniach. Prawda jest taka, że to nie zależy od nich. To bardzo osobiste i intymne doświadczenie”
„Do kochania kogokolwiek nie potrzeba żadnej wymówki i nikt nie ma prawa mówić ci, kogo masz obdarzać swoim uczuciem”
„Jest taka niewielka przestrzeń w moim sercu, gdzie już nie dociera światło, ale to nie oznacza, że nie skorzystam z każdej nadarzającej się okazji do miłości”
fragmenty książki
Otwieram książkę. Rozpoczynam jej czytanie prawie rok po śmierci psiego przyjaciela, który towarzyszył mi od dziecka i był świadkiem tylu wydarzeń składających się na to kim jestem dziś. Otwieram książkę, na którą czekałam od dnia, gdy ujrzałam jej zapowiedź w mediach społecznościowych – cieszyłam się, że poprzez lekturę będę mogła uhonorować Mikiego, uczcić jego 15-letnią obecność w moim życiu. Cieszyłam się, ale i przeszywał mnie dreszcz: ukłucie mówiące: „Czy dam radę o tym czytać?”. Gula w gardle pojawiła się już na pierwszych kilku stronach, gdy czytałam wzruszającą historię pożegnania umierającej szympansicy z jej ludzkim przyjacielem. Ścisk gardła i łzy w oczach wracały jeszcze kilkukrotnie podczas lektury, a czasem ich miejsce zajmowała gama różnych innych emocji, poprzez poruszenie, poczucie wspólnoty, radość, ale i złość – o czym chwilę później.
Czytałam tę książkę w różnych okolicznościach, ale najwięcej poruszenia dawało czytanie jej, gdy moja psia towarzyszka leżała na poduszce tuż obok mojej głowy – a ja mogłam wtulić w nią nos i pozwolić sobie na moment ugruntowania. Lektura „Kiedy odchodzi przyjaciel” wzmocniła, pozwoliła mi powrócić do moich refleksji o tym, jak wiele na temat tego czym są wartości i o czym jest ACT-owa metafora monety uczy mnie bycie w relacji z psem. W tę relację wpisany jest lęk (jeden z bardziej przeszywających), wpisane jest cierpienie. To jedna strona monety. Po drugiej zaś jest radość, czułość, witalność, miłość, i coś tak nieopisywalnego słowami, coś, co czuję mocno ciałem, całą sobą – poczucie, że bez mojej psiej dziewczynki życie byłoby tak wiele uboższe. Gdy tak się przeżywa relację ze zwierzęciem – a nie mam wątpliwości co do tego, że nie jestem w swoich odczuciach sama – żałoba po utracie swego przyjaciela, towarzysza staje się czymś oczywistym, niezaprzeczalnym. Doświadczeniem, które wcale nie musi być „mniejsze”, mniej intensywne niż utrata ludzkiego przyjaciela. I za tę normalizację żałoby po śmierci zwierzęcia (nie tylko psa czy kota, ale również wombata, papugi, indyczki, szczura) jestem autorowi książki wdzięczna. Tak bardzo nam trzeba słyszeć głosy odmienne od utartych kulturowo reguł mających tendencję do umniejszania, czasem wręcz zabraniania przeżywania tego rodzaju żałoby! Taka zresztą była też główna intencja autora – by zmniejszyć skalę wspomnianego unieważniania, dyskredytowania tego, jak indywidualną kwestią jest doświadczanie żałoby. To przeżywanie, którego nie da się wcisnąć w żadne uniwersalne ramy. Dlatego też tym, co postrzegam jako najcenniejsze w opisywanej lekturze są poszerzające perspektywę historie osób opowiadających o swoim przeżywaniu utraty, żałoby oraz rytuałach pożegnalnych/upamiętniających ukochanego przyjaciela. To historie mające moc uwrażliwiania na naszą wielobarwność i indywidualność w przeżywaniu, ale i moc poczucia wspólnoty, odbierającą nieco osamotnienia.
Wracając jednak do złości – „Kiedy odchodzi przyjaciel” to książka, która uczyła mnie, że mogę się z czymś nie zgadzać, złościć, a równocześnie nadal widzieć i uznawać to, co jest dobrego i wartościowego. Złościłam się na autora za jego niezachwianą w wielu momentach pewność co do słuszności własnych przekonań w tematach tak osobistych i wrażliwych, jak chociażby decyzja o eutanazji (zwierzęcia; choć autor wypowiada swoją opinię również odnośnie eutanazji w świecie ludzkim). Trudno mi było również z rozdziałem na temat weganizmu – nie do końca widziałam miejsce na rozmowę i próbę przekonania do niejedzenia mięsa w książce poświęconej żałobie (to może być tylko moja soczewka – jednak czułam, że jest to temat, który wymagałby dużo szerszego spojrzenia niż zaproponowane przez autora: z uwzględnieniem tego, że również dieta wegańska może być formą opresji wobec siebie i swojego ciała i że gotowość do podjęcia takiej diety może być różna u każdego z nas z bardzo, bardzo różnych powodów). Również nie miałam w sobie zgody na podważanie przez autora istotności sięgnięcia po pomoc psychologa, terapeutki w chwili, gdy żałoba staje się cierpieniem trudnym do uniesienia. Specjalista_tka (mocno w to wierzę) nie będzie próbował Wam odbierać prawa do przeżywania czegokolwiek (dobrym pomysłem może być zasięgnięcie najpierw informacji co do sposobu pracy danego specjalisty_tki i zaufanie swej intuicji podczas dokonywania wyboru).
Kończąc, chciałabym polecić Wam dwa miejsca w sieci (konkretniej na Instagramie), gdzie Wasza żałoba zostanie zaopiekowana. Dziewczyny robią wspaniałą robotę w temacie żałoby!
- Ania @a.po.dyplomie
- Monika @miniewstyd
Obyśmy w swej różnorodności przeżywania odnajdywały_li bezpieczne przestrzenie, w których nasza żałoba (i miłość) nie będzie umniejszona. Oby relacje z naszymi zwierzęcymi przyjaciółmi, życiowymi towarzyszami rozkwitały. <3