Chcę wiedzieć, czy sięgnęłaś głębi swego smutku, czy pozwoliłaś, by otworzyły cię zdrada i kłamstwo, czy też zamknęłaś się w lęku przed nowym bólem.
Z wiersza Mary Oliver
Czasami na terapii proszę przychodzące do mnie osoby, by – w przestrzeni mojego gabinetu – stworzyły linię swojego życia. Linia ta ciągnie się od drzwi wejściowych do samego okna i od narodzin do tu i teraz. Przechodząc od początku do końca tej linii ustawiamy na niej kamienie milowe życia danej osoby. Kamienie milowe, czyli momenty, które zmieniły jej życie na zawsze. Są kamienie milowe, które w życiu zaplanowaliśmy i nawet – dzięki temu – przeczuwaliśmy, że staną się początkiem czegoś nowego. Takie momenty to np. zaplanowanie [i dokonanie] poczęcia dziecka, przyjęcie oświadczyn, rzucenie pracy, pierwsza lekcja nauki jazdy, podróż do Indii. O tych mówimy chętnie i głośno. Z dumą i poczuciem, że to właśnie te chwile i decyzje definiują to, kim jesteśmy.
Z moich prywatnych – zupełnie niestatystycznych – statystyk, obserwacji i intuicji wynika jednak, że najbardziej transformujące są kamienie milowe, które po prostu nam się przydarzają. Te, których nie zaplanowaliśmy, często nawet nie chcieliśmy, takie, przy których tracimy kontrolę, a nawet poczucie tego kim jesteśmy. Momenty, których nikt się nie spodziewał. Często takie, które część nas samych chciałaby wymazać. Ale to one właśnie nas prawdziwie zmieniają. Tworzą szczelinę, przez którą przenika nasze prawdziwe JA. Spokojne, dobre, odporne i mądre. I takie, które nie stara się kontrolować i planować, tylko spożytkować to, co do niego przynosi życie.
Na mojej linii życia jest sporo takich kamieni milowych. Niektórych lekcji nie starałam się przyjąć i tym samym próbować ochronić siebie jaką znałam, zanim ten kamień milowy stanął na mojej drodze. Wtedy cierpiałam. Za wieloma jednak poszłam. Odważnie i z lękiem. Z wrażliwością i brawurą. I wtedy zmieniałam się. Te kamienie zbudowały mnie taką jaką jestem. I tylko dzięki nim piszę do Was tak, jak piszę. Wychodząc na arenę życia, a nie chowając się**.
Z podziwem też śledzę, jak lekcje życia przyjmują osoby, z którymi terapeutycznie rozmawiam. Jak wyciągają to, co najpiękniejsze z tego, że utracili sprawność, zbankrutowali, pokochali osobę, której nie wolno im było kochać, stracili kogoś ważnego lub prawo do wykonywania ukochanego zawodu. Nawet nie wiecie, jak bardzo – przez lata prowadzenia psychoterapii i życia swojego życia – poszerzył się mój inwentarz kamieni milowych, które mają transformującą moc. I jak pogłębiła się moja wiara w ich magiczną siłę.
Gdy czytam, to też szukam opowieści o momentach zwrotnych w życiu. I dziś, trochę na marginesie powyższego, o dwóch takich książkach, a w sumie o dwóch ich autorach, w których liniach życia się zakochałam.
Punktem zwrotnym w nauczaniu psychologii dla Kelly McGonigal [o jej książce “Siła woli” pisałam Wam już tutaj] była informacja, że jeden z jej studentów popełnił samobójstwo. Ta wiadomość zatrzymała ją na długo przy użyteczności swojego zawodu, swoich zajęć i swojej osoby. Napotkała na swojej drodze – niechciany, bolesny, niewygodny – kamień milowy, dzięki któremu dokonała transformacji. Postanowiła od tego momentu więcej uwagi poświęcać nie tylko wynikom swoich studentów, ale i temu, co się dzieje w ich sercach. Zaważyło to również na obszarach jej pracy badawczej. Od tej pory wnikliwie studiowała sposoby skutecznego poprawienia stanu psychicznego człowieka, niekoniecznie tylko poprzez długotrwałą psychoterapię (na którą, zwłaszcza w Stanach, nie każdy może sobie pozwolić). Wiele z tego, co udało jej się zbadać opisała w książce “Siła stresu”. To lektura wywracająca do góry nogami wszystko to, co wiecie o stresie. To również hymn na cześć sensownego, wartościowego życia. I najpiękniejszy skutek uboczny zaglądania w swoje egzystencjalne szczeliny, jaki Kelly mogła nam podarować.
James Doty, znany neurochirurg, badacz empatii i autor drugiej przeczytanej ostatnio przeze mnie książki “Mózg i serce. Magiczny duet”, transformował swoje życie kilka razy. Mierzył się z depresją swojej matki, alkoholizmem ojca, biedą, poważnym wypadkiem samochodowym i spektakularnym bankructwem. Z każdej z tych trudnych lekcji brał tyle, ile w danym momencie był w stanie. Każda zbliżała go – choć nie zawsze w oczywisty sposób – do życia, którym chciał żyć, życia opartego na najważniejszych dla niego wartościach. Jednak gdyby nie Ruth, kobieta napotkana w sklepie dla iluzjonistów, życie Jamesa najpewniej nie miałoby możliwości rozwijać się w kierunku wartości. Książka napisana przez Doty’ego to hołd dla swojej największej nauczycielki i przypomnienie nam wszystkim, że kamienie milowe, których się nie spodziewamy to często właśnie taki niespodziewany, intymny i wspierający kontakt z drugim człowiekiem.
Pozwólcie Waszym życiom Wami pożyć. A książkom, które czytacie Was zmienić.
I tego Wam z całego serca dziś życzę.
*To hasło usłyszałam ostatnio u mojej najwspanialszej fryzjerki, która tylko przez przypadek nie ma na swoich drzwiach szyldu “psychoterapeutka”.
** Pojęcie używane przez Brene’ Bown w kontekście życia pełnego odwagi [recenzję mojej książki Brene przeczytacie tutaj]. Usłyszałam je na warsztacie prowadzonym przez wspaniałą Joanną Chmurę kilka tygodni temu. Usłyszałam i niosę dalej :].
James R. Doty (2016), Mózg i serce. Magiczny duet. Poznań: Rebis.
Kelly McGonigal (2016), Siła stresu. Jak stresować się mądrze i z pożytkiem dla siebie. Gliwice: Sensus.