200 000 lat temu: w Afryce ewolucja prowadzi do powstania Homo sapiens.
50 000 lat temu: sapiensi zasiedlają Australię. Wyginięcie australijskiej megafauny.
16 000 lat temu: sapiensi zasiedlają Amerykę. Wyginięcie amerykańskiej megafauny.
200 lat temu: rewolucja przemysłowa. Rodzinę i wspólnotę zastępuje państwo i rynek. Masowe wymieranie roślin i zwierząt.
No właśnie… To oczywiście przekrój historii naszego gatunku pod pewnym specyficznym kątem, ale jednak takie są fakty.
Książka Harariego jest fantastyczna. W przystępnej, komiksowej formie tłumaczy, co sprawiło, że odnieśliśmy tak oszałamiający sukces ewolucyjny. Fascynująca podróż intelektualna dla starszych i młodszych – czytam ją na dobranoc mojemu 7-letniemu synowi, omijając nieco bardziej zagmatwane wywody i świetnie się przy tym bawimy. Zawiera mnóstwo ciekawostek: uzmysławia rolę jaką odegrało ujarzmienie ognia, wpływ na nasze działania jaki wywarła umiejętność współpracy w dużych grupach, rolę plotkowania oraz jak to się stało, że obecnie jesteśmy jedynym gatunkiem Homo zamieszkującym naszą planetę. Zawiera także wiele faktów z pogranicza różnych nauk mających wpływ na nasze funkcjonowanie – na przykład to jak debata o mniejszym lub większym zróżnicowaniu genetycznym pomiędzy Europejczykami, Azjatami i Afrykanami wpływa na teorie dotyczące rasizmu i (domniemanej) przewagi pewnych grup etnicznych nad innymi.
Najbardziej jednak uderzyło mnie stwierdzenie dotyczące naszej pozycji wśród innych zwierząt. W skrócie i parafrazując: jeszcze do niedawna byliśmy na sawannie nic nie znaczącymi zwierzętami, gdzieś pośrodku łańcucha pokarmowego, a potem nagle, dzięki używanym narzędziom i umiejętności współpracy, wskoczyliśmy na samą górę. Innym drapieżnikom (lwom, orłom) dotarcie na szczyt zajęło miliony lat i bycie w tym miejscu daje im łatwy do zauważenia w zachowaniu spokój, natomiast my jesteśmy bardziej w roli „początkującego dyktatora, który ciągle się boi, że straci władzę (…) To wyjaśnia dlaczego jesteśmy tak zestresowani i zawsze tak panicznie reagujemy na myśl o tym, co mogłoby zagrozić naszej pozycji”. Ta refleksja przypomniała mi jak często ja sam reaguję lękiem w sytuacjach dniach codziennego: zauważyłem, że najczęściej dzieje się to w kontakcie z ludźmi (często najbliższymi osobami, ale nie tylko), kiedy to zamiast pokazać niepewność lub zranienie puszę się i szybko odskakuję do jakiegoś obszaru swojego życia, w którym mam uprzywilejowaną pozycję, po czym, zamiast wykorzystać ją dla wspólnego dobra, nieświadomie wykorzystuję ją do uzyskania przewagi nad drugą stroną.
Podam przykład tego w jakim sensie nadal bywam niepewnym Maciejem i niepewnym sapiensem. Sytuacja miała miejsce prawie 10 lat temu, ale, mimo pracy nad sobą, tego typu sytuacje zdarzają mi się praktycznie każdego dnia.
Mieszkałem wtedy z rodziną w Cork, w Irlandii. Żona z córką (miała wtedy około roku) były na zakupach w mieście – umówiliśmy się, że odbiorę je po pracy samochodem i wrócimy do domu. Było już kompletnie ciemno, druga połowa listopada. Jak to bywa w centrach dużych miast, nie mogłem znaleźć miejsca do parkowania. Klika minut krążyłem samochodem, aż wreszcie znalazłem pustą uliczkę z boku miejskich arterii komunikacyjnych. Zadowolony z siebie zadzwoniłem do żony, żeby dać znać gdzie jestem i zacząłem czekać. Dopiero wtedy rozejrzałem się gdzie właściwie zaparkowałem. Domy na tej uliczce były skromniejsze i bardziej odrapane niż w innych częściach centrum, a zaraz obok miejsca, na którym stałem znajdowały się olbrzymie, żelazne drzwi hostelu dla osób bezdomnych. Było kompletnie pusto, tylko kilka metrów od samochodu pod drzwiami stał jakiś facet. Zdaje się, że już wtedy poczułem się trochę niepewnie, ale zbagatelizowałem to odczucie: znałem dobrze język angielski i pracowałem czasami z osobami bezdomnymi, to dodało mi pewności siebie. Czekałem w samochodzie na przybycie moich ukochanych. Po kilku minutach przyszły: żona zapięła córeczkę w foteliku, a ja otworzyłem bagażnik, żeby zapakować wózek, który po złożeniu co do milimetra wchodził do bagażnika naszego Opla Corsy. W momencie kiedy wciskałem go do środka nagle doskoczył do mnie ten facet – wielki chłop, od którego czuć było alkohol: „I will help you! I will help you!” – szczerze oferował swoją pomoc. Mocując się razem ze mną z wózkiem nie zrobił absolutnie nic, co pozwoliłoby mi wątpić w jego dobre intencje, a jednak w tej sytuacji: na pustej uliczce, zaskoczony, sam na sam z dużym kolesiem pod wpływem alkoholu – musiał mi napędzić niezłego stracha! Nie ma w tym nic złego, myślę, że większość z nas zareagowałaby podobnie. Problem polega na tym, że ja tego strachu nie zauważyłem, nie przyznałem się do niego przed sobą, ani nie powiedziałem czegoś, co mogłoby być naturalnym dalszym ciągiem naszej interakcji: „Oh! You scared shit out of me, man! I know you didn’t mean it! Thanks a lot for your help, I don’t need it, I’m managing just fine”. Zamiast tego zrobiłem coś co było jak rzucenie rękawicy do pojedynku, paniczna reakcja wystraszonego sapiensa, który desperacko, za wszelką cenę, potrzebuje jak najszybciej znowu poczuć się panem świata, panem sytuacji. Podziękowałem za pomoc, a kiedy koleś puścił wózek, który właściwie był już zapakowany, wyprostował się i szczerze, przyjaźnie do mnie uśmiechnął – w świetle sodowych, pomarańczowych lamp zobaczyłem, że brakuje mu w uzębieniu jedynki na przedzie. I wtedy o ułamek sekundy za długo zatrzymałem swój wzrok na tej dziurze. To było poniżające spojrzenie, którym zaznaczyłem pozycję świata, z którego pochodzę, spojrzenie którym zdegradowałem jego świat do poziomu rynsztoka. W ułamku sekundy konflikt nierówności społecznych, świata śnieżnobiałych, filmowych uśmiechów, prywatnych szkół, pełnych miłości i dobrobytu rodzin i świata nierównych, niezadbanych zgryzów, braków w uzębieniu, przemocy w rodzinie, uzależnień, dzieci, którym nikt nigdy tak naprawdę nie dał szansy, żeby wyrwać się z międzypokoleniowego kręgu przemocy, beznadziei i marazmu rozgrzał się do czerwoności. Oczywiście, moje uwłaczające spojrzenie zostało od razu zauważone i on też jako sapiens, bardzo szybko odwołał się do swojego obszaru przewagi w naszej relacji – siły fizycznej. Wziął głęboki oddech, napiął mięśnie i usłyszałem tylko: „Fuck you! Fuck you!!!” i miałem kolejne milisekundy na to, żeby szybko wskoczyć do zapakowanego samochodu i salwować się ucieczką – co, całe szczęście dla nas wszystkich, udało się.
Poniżyłem człowieka, który w szczerym, ludzkim odruchu chciał mi bezinteresownie pomóc – wstyd mi, a jednocześnie rozumiem trochę swoje zachowanie, bo chodzącym Buddą nie jestem i nie byłem. Gdyby jednak mnie pobił mogłoby to mieć nieprzyjemne konsekwencje dla mnie, oczywista sprawa, ale też możliwe, że i dla niego, gdybyśmy później trafili do sądu, bo gdyby ta akcja sprawiła, że musiałby wrócić na kilka miesięcy lub lat do więzienia, ponieważ ma jakiś wyrok w zawieszeniu, to jaki sędzia wziąłby pod uwagę fakt, że to nie on pierwszy zaczął? Kto w ogóle wyłapałby to poniżające spojrzenie jako odpowiedź na wspaniałomyślny gest pomocy, które było jak posypanie solą starych ran, bycia poniżanym w dzieciństwie i ciągłych nierówności społecznych i z tego powodu w pewnym sensie było bardziej dotkliwe niż niejeden fizyczny atak? A jeśli, być może później, w jakiś sposób odreagował to spojrzenie na przypadkowo napotkanych na swojej drodze ludziach w mieście, to kogo za to obwiniać, jeśli dziesiątki takich spojrzeń ląduje na nim każdego dnia, kiedy włóczy się bez celu, zmarznięty po ulicach?
Jak widać książka skłania do refleksji. Różnice indywidualne oraz społeczne istnieją i zawsze będą istnieć, ale mam nadzieję, że chociaż pisząc ten artykuł zrobiłem nieco lepszy pożytek ze swojej rangi społecznej niż w całej tej historii. Pozostaje mi życzyć sobie, jak i wszystkim sapiensom czytającym ten artykuł, abyśmy robili jak najlepszy użytek ze swoich zasobów w całym 2021 – nie tyle na wpół świadomie zadzierając nosa w ucieczce od swoich lęków, ale po to, aby się wzajemnie wspierać w drodze do lepszego, bardziej sprawiedliwego świata.
Maciej Gendek