Miejsce na półce, na książki. Miejsce w zamrażarce, na lody. Miejsce na dysku, na kolejne zdjęcia. Miejsce w szafie, na nowe ciuchy. Nie jestem (jeszcze) minimalistką, wciąż jestem w trakcie przeprogramowywania siebie na tryb: jakość, zamiast: ilość. Mam wrażenie, że wciąż potrzebuję wszędzie więcej miejsca. Więcej godzin w dobie, więcej dni w tygodniu, więcej miejsca w kalendarzu, na nowe projekty, na spotkania, na coraz to nowe osoby.
Przywykłam do tego, że moje serce może dużo POMIEŚCIĆ. Wyobrażam sobie, że ma w sobie nieskończony korytarz pełen POMIESZCZEŃ, w każdym miejsce na kolejną osobę, relacje osobiste, terapeutyczne, na kolejną emocjonalną sytuację. To całkiem ładna metafora, ale nie do końca trafna. Moje zasoby są wyczerpywalne. Miejsce w moim życiu jest określone i skończone. Kiedy je nadszarpuję, poświęcam kolejne kawałki już nie z przestrzeni, ale z siebie.
Ta, co się poświęca. Męczennica. To chlubne, cnotliwe. Ale nie tylko ona. Jest też on, wojownik, nie pokaże słabości (i/lub wrażliwości), ma siłę na wszystko, wszystko ogarnie i jeszcze wyrzuci sobie, że jest potem zmęczony. Lepiej wyrzucić to niż nadprogramowe zadanie.
Takie przekonania niosą za sobą inklinacje, że nasza przestrzeń życiowa i zasoby nie mają końca, WYSTARCZY ich na wszystko i wszystkich, WYSTARCZY się postarać.
Tylko potem przychodzi WYCZERPANIE. Właśnie teraz, pisząc ten artykuł, zdaję sobie sprawę jak wiele to słowo niesie ze sobą znaczenia. Zwróciliście na to uwagę? Jesteśmy wyczerpani. Ale nie tylko, intensywność tego słowa nie wyczerpuje tematu konsekwencji. Wyczerpani możemy być po jednym, paru dniach nadwyrężania swoich życiowych zasobów. A po roku, latach, dziesiątkach lat? Gorzki koktajl poczucia winy wymieszanego ze wstydem. Wciąż niewystarczająco. Wybory dyktowane lękiem, żeby nie musieć znów przełykać tej goryczy. Dużo lęku. Ogród wartości przypomina bardziej pustynię. Trudno więc dziwić się poczuciu braku satysfakcji, bezsensu, bezsilności.
Mam wrażenie, że w tej konstrukcji świata brakuje jednego istotnego elementu i dlatego się sypie. Brakuje w niej Ciebie. W tym schemacie nie ma miejsca na Ciebie. Łatwo zapomnieć o sobie, że tu jesteśmy, kiedy widzimy swoje ręce, tułów, nogi, ale nie widzimy twarzy. Spójrz w lustro. Nie nastawiając się na detekcję niedoskonałości albo monitorowanie stanu Twoich włosów. Popatrz sobie w oczy, co one mówią? Co mówi Twój wyraz twarzy? Co byś powiedział, zrobił w stosunku do ukochanej osoby, gdybyś zobaczył, że mówi to jej twarz i jej oczy? Pobądź ze sobą chwilę. Pozwól oczom mówić. Pozwól puszczać sztucznym uśmiechom i napięciom „Jeszcze muszę…”. Teraz nic nie musisz. Nie patrz w telefon, kiedy naprzeciwko Ciebie jest ktoś Ci tak bliski, z kim spędzasz 100% swojego życia.
Od tego się zaczyna. Zauważenia siebie. To już jest zrobienie przestrzeni, nawet tych kilku sekund. W natłoku wydarzeń dnia możesz się chociaż zorientować, jak się czujesz, chociaż i aż. Robienie miejsca na siebie to także robienie miejsca na emocje, na wybrzmienie ich fal. Zrobienie tej przestrzeni i pozwolenie im być i stopniowo cichnąć. Zrobienie miejsca w swoim ciele na odczucia z nich płynące, pozwolenie ciału czuć.
Kiedy zatrzymamy się przy sobie, dowiemy od siebie, jak się mamy, co czujemy, możemy dalej zapytać się, czego w tym momencie potrzebujemy. O wiele za rzadko kierujemy się w działaniu naszymi potrzebami, a zbyt często powinnościami. Język potrzeb potrzeba poznać, żeby go rozumieć, a żeby poznać trzeba się z nim osłuchać. Jednak jego komunikaty są jasne, w język powinności jest o wiele bardziej niejednoznaczny. Wiele tam się mówi o niewystarczającości. Jego wymagania są wciąż rosnące, nie są określone.
Kiedy robimy miejsce na siebie, siłą rzeczy nie będzie to miejsce na coś innego. Mówiąc sobie TAK, musimy powiedzieć też NIE na coś innego, co nie jest nami. Stawianie granic jest wyznaczaniem przestrzeni na siebie. Choć tak właściwie to nie wyznaczamy granic, one już tam są, czy chcemy czy nie. Chodzi zatem raczej o egzekwowanie naszych granic. I utrzymywanie naszej przestrzeni, bezpośrednio powiązanej z granicami. Tam możemy swobodnie oddychać. Nie tylko w przenośni, ale i dosłownie. Kiedy pozwalamy przekraczać nasze granice, nasze ciało napina się, a oddech spłyca, czasem nawet go wstrzymujemy. Odetchnijcie tą przestrzenią, którą zrobiliście.
Wreszcie – robiąc miejsce na siebie, robimy miejsce na to, co naprawdę się dla nas liczy. Podobnie jak z potrzebami – trudno rozeznać język wartości, kiedy myślimy wyłącznie lub głównie językiem powinności. Kiedy organizujemy czemuś przestrzeń, samo przez się oznacza to, że jest to dla nas istotne. Jeżeli poświęcamy miejsce na to coś sprzecznego z naszymi potrzebami i co nie jest naszą wartością – następuje wewnętrzne zamieszanie. W środku słyszymy, że nie jest ważne, ale nasze zachowanie mówi co innego. Co jest prawdą? A może jednak to jest ważne? W ten sposób często inkorporujemy wartości z otoczenia. Taki wewnętrzny bałagan często niesie to ze sobą także trudności z podejmowaniem decyzji. Działanie zgodne z naszymi faktycznymi potrzebami i wartościami prowadzi do poczucia spójności z samym sobą. Spójności, pełni i sensu, pewności co do samego siebie i swoich decyzji. Robi się przestrzenniej, światło ma którędy się dostać.
Kiedy robisz na siebie miejsce to znaczy, że jesteś dla siebie ważny. Cały, razem z emocjami, ciałem, potrzebami, wartościami.
Elwira Wawrzyniak
fot. Canva