Czy sobie przeczę?
Dobrze, niech tak będzie: przeczę samemu sobie
[w swojej rozległości zawieram sprzeczności].
Walt Withman
Z a c z n i j. Tak się czyści zatrutą rzekę. Jeśli się boisz niepowodzenia, zacznij mimo to, a jeśli nie można inaczej, to ponieś klęskę, pozbieraj się i zacznij od nowa. […] Niech twój strach wyjrzy z ciemności i cię ukąsi, żebyś miała to już za sobą i mogła się posuwać dalej. Przezwyciężysz to. Strach minie. Lepiej, żebyś wyszła mu naprzeciw, poczuła go i pokonała, zamiast mieć w nim wieczną wymówkę do czyszczenia rzeki.
Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z wilkami
[…] gdy ten proces ruszy naprawdę, przestajemy nad nim panować.
Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia
“Moje życie jest piękne i dobre i tylko ten brzydki objaw [bezsenność/napady lęku/wybuchy agresji/depresja/nadmierny stres/niepłodność etc.] do niczego tu nie pasuje. Chcę pozbyć się objawu, ale zostawić nienaruszoną całą resztę” – to jeden z wariantów opowieści o naszym życiu, z którymi trafiamy na psychoterapię. Opowieści, której bronić będziemy za wszelką cenę, nawet jeśli tą ceną ma być nasze szczęście, spokój lub zdrowie [czyli najczęściej te stany/odczucia czy cele, po które na psychoterapię przychodzimy].
Opowieści podtrzymujących nasze cierpienie jest oczywiście więcej: “Nikt nie jest w stanie mi pomóc”, “Za wszystko co dobre, muszę później zapłacić”, “Moje życie może być dobre tylko wtedy, gdy będzie idealne”, “Mogę czuć się spokojna, jeśli będę wszystko kontrolować”, “To oni odpowiadają za wszystko, co złe w moim życiu” itp. itd. Większość z tych opowieści ma postać monolitu, dzięki któremu zyskujemy stabilny grunt dla naszych myśli, betonujemy jednak możliwość wyjścia poza nie. Wyjścia w stronę nowego i nieskontrolowanego życia, a właśnie dzięki temu pełnego autentyczności, prawdy i poznania siebie takimi jakimi jesteśmy. Życia, które przynosi nam zdrowie, spokój i szczęście.
Jedną z cenniejszych funkcji, jaką mają do spełnienia psychoterapeuci jest – według mnie – poszukiwanie w słyszanych w swoim gabinecie opowieściach szczelin, przez które zaobserwować można przejawy nienaruszonej i autentycznej natury człowieka, którą ten monolit skrywa. Czegoś, co bardzo często przeczy opowiadanej opowieści, bywa jednak i tak, że ją po prostu mądrze uzupełnia.
Rozmowy terapeutyczne, które ślizgają się po powierzchni opowieści podtrzymują jedynie status quo i są tym, co w książce “Anorektyczny umysł” nazywane jest poszukiwaniem w terapeucie świadka dla własnej autodestrukcyjności zamiast wypracowywania sposobu na powrót do pełnego i zdrowego życia*.
Oto kilka sposobów na przyjrzenie się temu, jak skonstruowany jest nasz prawie-monolit i jaki możemy zrobić użytek z tego, co jest w nim niespójne.
- Obecność na terapii. Sam fakt przyjścia [i przychodzenia] na psychoterapię jest zadeklarowaniem przez klienta istnienia w nim części, która sprzyja jego zdrowieniu. Czasami, gdy kręcimy się terapeutycznie w kółko, gdy przestrzeń gabinetu przypomina grę “tak, ale…”, gdy postępy w terapii kapią tak cienkim nurtem, że aż niezauważalnym, sam fakt, że psychoterapia trwa jest uznaniem tkwiącej w kliencie nadziei. Nadzieja zaś jest jednym z ważniejszych filarów naszego zdrowienia. W książce “The body keeps the score” Bassel van der Kolk łączy – u ofiar bardzo poważnych traum – brak nadziei z brakiem wyobraźni. Tam, gdzie straciliśmy nadzieję, tam nie potrafimy wykorzystać potencjału naszego – świadomego i nieświadomego – umysłu do tego, by nas z tej traumy [i nie tylko z niej] wyprowadził. Tam gdzie dotykamy nadziei w sobie, tam tak naprawdę jesteśmy w kontakcie z tym, co skrywa nasza szczelina. Czyli zdrowiejemy.
- Skrajności w opowieści. Według filozofii** zen każda skrajność dąży do swojego przeciwieństwa, co oznacza, że będąc blisko jednego krańca kontinuum [szalonej miłości, głębokiej rozpaczy, absolutnego poczucia bezsensu] lądujemy często [i szybko] na jego krańcu przeciwległym [nienawiści lub obojętności, radości czy głębokim poczuciu sensu]. Podobnie skrajności traktuje podejście systemowe, które zakłada, że sztywne i ograniczone systemy [a takie są często systemy, które opisują siebie jako skrajne] to te, które tym szybciej ulegną rozpadowi. Tylko elastyczne systemy mają szansę przetrwać. Opowieść zawierająca w sobie skrajności chowa zatem najczęściej w sobie szczeliny. Im bowiem bardziej wysuwa się w stronę pewności, tym bardziej zawiera w sobie lęki na temat niepewności, im bardziej mówi o nienawiści, tym bardziej ze szczeliny przeziera potrzeba miłości i akceptacji itp. itd. Reguła ta dotyczy też stosowania tzw. wielkich kwantyfikatorów, czyli zdań zaczynających się od “nigdy”, “zawsze”, “nikt”, “wszyscy”. Jako że życie rzadko bywa aż tak czarno-białe to zza każdego wielkiego kwantyfikatora przeziera najczęściej jakaś szczelina pełna prawdy o naszych potrzebach i emocjach, z którymi na co dzień nam spotkać się trudno.
- Ślepe pole. Psychoterapeuci psychodynamiczni mówią o mechanizmach obronnych, analitycy transakcyjni o nierozpoznaniach, w modelu JOHARI nazywa się to ślepym polem [czyli tym, czego w sobie nie widzę, ale widzą to inni], a w podejściu systemowym ograniczeniami naszej własnej perspektywy. Pod tymi pojęciami chowają się wszystkie nasze zapomnienia, pominięcia, niespójności, powtórzenia i w efekcie wszystkie zaskoczenia sobą samym, które nam serwują komentarze psychoterapeuty. Czasami nasze pęknięcia ukazują rąbek białego w czarnej opowieści, ale bywa i odwrotnie, czarne gości w białym. Ktoś deklaruje, że uwielbia swoją psychoterapię, jednak spóźnia się na nią każdorazowo. Inna osoba pomstuje na swojego nieżyjącego już ojca, jednak co tydzień idzie na jego grób, by zadbać o ostatnie, co go z ojcem łączy. I znów te małe szczelinki niespójności mogą otworzyć nas na rzeczy, które poprowadzą nas w kierunku autentycznego i szanującego nasze potrzeby życia. Nawet jeśli w konsekwencji samopoznania pytamy się siebie: “Czy to jeszcze jestem JA? Przecież wydawałem się sobie zupełnie inny”, to są to pytania najważniejsze. Czasami przez szczelinę przebija złość, której nigdy nie potrafiliśmy wyrazić, innym razem tęsknota za uczuciem i gotowość na nie. Ważne, by się od wyłaniających przez szczelinę emocji nie odcinać, by o ile to możliwe – kierować się nimi, jeśli jednak nie, to chociaż nauczyć się je wdychać i wydychać [zamiast rozładowywać je lub odcinać się od nich]. I zaglądać do szczeliny dalej.
- Ciało. O ciele w psychoterapii pisałam Wam już nieco tutaj. Gdziekolwiek słowa się zapętliły, przyjrzenie się komunikatom, które wysyła ciało to zazwyczaj zajrzenie w samo centrum szczeliny. Jak bardzo nie chcielibyśmy przekłamać naszej opowieści [a nawet gdy chcemy być ze sobą uczciwi, jednak nasza opowieść już nawykowo jest przekłamana], ciało zna prawdziwą odpowiedź. Jego komunikaty niewiele robią sobie z dyktatu kory, tej części naszego mózgu, która generuje wszelkie nasze świadome interpretacje i słowa. To również ta część mózgu, której wydaje się, że jest naszym “prawdziwym ja”. To też ta część, która tworzy opowieść i utwardza ją w monolit. Ciało i jego reakcje to jednak na szczęście domena podkorowych obszarów mózgu, czyli tych obszarów, które noszą w sobie wiedzę o naszym komforcie, dyskomforcie, przeszłych i obecnych zagrożeniach, o tym, w jaki sposób opiekowano się nami w najwcześniejszym dzieciństwie i przy kim czuliśmy się kochani lub zupełnie nie. Psychoterapia to instruktaż tego, jak integrować to, co korowe, z tym co podkorowe. Oczywiście po wcześniejszym zajrzeniu, co się w szczelinie podkorowego u nas chowa. Szczeliną może być choroba, która nagle przerywa terapię, kaszel, który atakuje zawsze przy jednym z poruszanych tematów, uśmiech zupełnie nieadekwatny do opowiadanych treści lub nerwowe pukanie w oparcie fotela, gdy siedząca na nim osoba deklaruje spokój.
Przez szczelinę zagląda do terapii i do życia klienta jego PRAWDZIWE JA. Przyglądanie się mu to proces, który wymaga cierpliwości, delikatności, ciekawości i miłości do samego siebie. To podróż, która – czy doświadczam jej na własnej skórze czy asystuję jej w życiu klienta – zawsze wywołuje we mnie wzruszenie. I przypomina, że pierwsze starogreckie znaczenie słowa terapia to służba bogom. A zaglądanie w szczelinę to wykraczanie poza psychologiczny wymiar nas samych i wkraczanie w ten duchowy.
Sabina Sadecka