Mój 2018 to przede wszystkim rozmowy. Ze mną samą. Z bliskimi. To także rozmowy terapeutyczne (w obu kierunkach).

W 2018 sporo rozmawiałam przede wszystkim o piekle, które serwujemy sobie za życia. Mogłam w moich rozmowach nazywać je inaczej. Może nawet niczego nie nazywałam, tylko łagodnie naprowadzałam rozmówcę (lub samą siebie) na okoliczność, w której po rozrzarzonych węglach  zbaczać nam się zdarza w kierunku jeszcze gorętszym. Gdy zaś słowa cichły (a rzadko cichną, bo piekło nie lubi milczenia) i do głosu dochodziła egzystencjalna esencja mojego rozmówcy, piekła w sercu drugiej osoby można było niemalże dotknąć. Życie-piekło jest bowiem odczuwalne. Niewygodnie nam się obok niego siedzi. Chcemy szybko od niego odejść, by nas nie poparzyło za bardzo. Magia dzieje się jednak, gdy od piekła nie uciekamy. Gdy pozwalamy sobie zobaczyć, jak daleko zabrnęliśmy i poczuć to, co to z nami zrobiło. Ale o tym napiszę chwilę później.

Piekło to takie życie, w którym robimy dokładnie przeciwnie niż chcielibyśmy (i niż potrzebujemy). Gdy naszymi decyzjami kierują impulsy i emocje. Życie-piekło to serwowanie sobie i innym emocjonalnej, fizycznej, egzystencjalnej presji i przemocy. Popychanie się do krawędzi, zza których powrót już nie jest taki pewien (a prawie niemożliwy, gdy zostaniemy za krawędzią sami). Życie-piekło – choć w retrospektywie jawi nam się jako ewidentne – możemy w czasie teraźniejszym przed samymi sobą nieźle maskować. Będzie to co prawda od nas wymagało coraz więcej ucieczek (w choroby lub używki, którymi może stać się wszystko – władza, alkohol, romanse, praca, hodowla rasowych psów) i pozostawienia wszystkiego, co nam drogie, ale da nam na moment wytchnienie. Ten moment trwał będzie jednak coraz krócej i będzie coraz bardziej kosztowny. Chcąc by piekło zniknęło nam z oczu, wchodzimy w nie jednak  coraz głębiej.

I gdy myślę o piekle najbardziej mam teraz przed oczami całkiem świeży film Paolo Sorrentino “Oni” inspirowany życiem Silvio Berlusconiego. Nie wiem, czy to najlepszy film świata, ale na pewno pięknie obrazujący to, co się z nami dzieje, gdy uciekamy od siebie w każdej sekundzie egzystencji. I gdy nie pozwalamy sobie spojrzeć w lustro, które – jak mówi grana przez Kasię Smutniak Kira, kochanka Silvio – czeka na nas pod koniec życia. To też film o zaraźliwości i ekspansywności piekła. O piekle jest również mój od bardzo wielu lat ukochany film “Patrzę na ciebie, Marysiu” Łukasza Barczyka, który przez lata uruchamiał we mnie spazmatyczny płacz. To takie piekło zamrożone, które w pewnym momencie wylewa się i niszczy (ajj, obejrzyjcie, jeśli nie znacie). Piekło obrazuje też film “Kler”, szczególnie zaś piekło traumy, które – jeśli nie ukojone i nie zintegrowane przez miłość – przekazujemy dalej. To film też o tym, co się dzieje, gdy piekło zostanie przemilczane. O piekle rajskiego życia jest też “Bohemian Rapsody”. “Zadzwoń do mnie, gdy polubisz siebie” mówi do Freddiego Mercury’ego facet, którego Freddie chce poderwać. Zanim jednak to się wydarzy, Freddie żyje w piekle impulsywności i seksu mylnie traktowanego jako bliskość. Z moich książek 2018 roku najbardziej o piekle traktowała książka “Ludzie na drzewach” Hanyi Yanagihary, podarowana mi przez przyjaciela ze słowami: “nie dałem rady przebrnąć ;)”. Przez piekło trudno przejść, nawet jeśli jest tylko papierowe. O piekle popełniłam też w swojej historii pisania kilka tekstów, m.in. ten o tym, jak przeżyć piekło i ten o pedofilii.


Istnieją też oczywiście życia-czyśćce. W czyśćcu z pozoru nie jest tak źle. Mamy szanowane stanowisko, dobrą pracę, może i fajną (na zdjęciu) rodzinę. Żyjemy życie, które społecznie przysparza nam splendoru (lub zaoszczędza krytycznych uwag), ale wewnętrznie jesteśmy martwi. Żyjemy NIE NASZE ŻYCIE. Marniejemy powoli, szukając życia nie tam, gdzie możemy je znaleźć. Więc zapożyczamy się jeszcze bardziej, zapracowujemy mocniej i odłączamy od siebie jeszcze skuteczniej. Wszystko wygląda zupełnie ok, ale nic nie jest ok. Możemy z czyśćca z czasem migrować do piekła (czy nie to właśnie przydarza się bohaterce filmu “Tully”? btw – must-watch, jeśli nie widzieliście). Możemy te nasze czyśćce polerować aż do śmierci. I umrzeć zanim w ogóle zaczniemy żyć. I zanim dopuścimy do siebie emocje, które czyściec w nas budzi.

O granicy między czyśccem a piekłem są dla mnie filmy “Droga do szczęścia” Sama Mendesa i “Rzeź”, Romana Polańskiego. A z tych obejrzanych w 2018 to chyba najbardziej serial “Atypowy”, ale ten znów jest najbardziej o granicy między czyśćcem a piekłem i o tym, że czasami puszczenie kontroli pozwala nam odnaleźć piękną sprawczość w życiu.  

No i oczywiście (OCZYWIŚCIE!) możemy mieć życie, które będzie rajem. Życie, którym chcemy żyć. Życie, po którym nie przyjdzie nam umrzeć błaho, ale z sensem. Życie pełne, twórcze, odważne i pisane sercem. Życie zuchwałe i pełne miłości. Życie, w którym nie marnujemy swojego potencjału (i potencjału bliskich). Życie, w którym rozkwitamy. Życie gęste jak gruzińskie wino. Życie, które powinien przeżyć każdy z nas.

Problemem wybierania życia-raju jest to, że najczęściej jednak eksponuje nas na emocje bardzo trudne. Dlatego tak wielu z nas może swoje życie-raj przeoczyć lub z niego zrezygnować. Od dobrego życia oczekujemy przecież ciągu niekończacych się emocji pozytywnych. Gdy zatem okazuje się, że z tym życiem nie będzie nam tylko różowo, wracamy do naszych czyśćców (albo piekieł). W życiu-raju mamy lęk, bo konsekwentnie odważamy się sięgać po coś dla nas ważnego, mamy też gniew, bo w stale mierzymy się z granicami swoimi i innych, napotykamy tam też smutek, bo jeśli naprawdę kochaliśmy, to pewnie i boleśnie tracimy. To życie, które pozwala nam żyć do utraty tchu. Życie, w którym dostajemy zadyszki. Ale to życie żywych ludzi i żywego życia (terapia akceptacji i zaangażowania ma na to piękne słowo: “witalność”).

Praca terapeuty daje unikalną możliwość towarzyszeniu ludziom w przechodzeniu z ich piekieł lub czyśćców do ich własnych życiowych rajów. Albo w podtrzymywaniu tego, co w ich życiu piękne i żywe, nawet gdy umysł dyktuje im, by uciekali. To najpiękniejsza praca świata. To najtrudniejsza praca świata (gdy jest się mną). To przecież praca, która wystawia nas na ciągłe przyglądanie się naszym własnym piekłom, czyśćcom i rajom. Możliwe, że są terapeuci niewzruszeni tym, jak odważnie ich klienci walczą o to, co dla nich ważne. Ja do nich nie należę. Im bardziej kibicuję w tym klientom, tym częściej wraca do mnie pytanie: “a ty co chcesz zrobić ze swoim życiem? I czy masz choć promil tej odwagi, której świadkiem jesteś w swoim gabinecie?”. Więc w 2018 nurkowałam w życie, którego się bałam i jakoś udawało mi się wypłynąć na powierzchnię . Bałam się mocno tego, o czym marzyłam, ale jednak marzenia zwyciężały. Pozwalałam rosnąć życiu jak dzikiej łące, nie zapominając jednak o tym, co ważne. Uff, to był wyczerpujący rok. Cieszę się, że dopóki jestem w kontakcie z tym, co żywe we mnie (a nie zanosi się, by miało być inaczej), mogę próbować życia-raju dalej. A to z kim codziennie pracuję, jest do tego ważną inspiracją.

A książka tego roku? Nie było z tym łatwo. Bo w tym roku pozwoliłam sobie masowo nie kończyć książek, które czytać zaczynałam. I o nich (gdy skończę je czytać) napiszę w 2019. Czytam nadal wspaniałe publikacje o terapii akceptacji i zaangażowania (GWP w tym roku zaszalało w temacie terapii kontekstualnych, dziękuję <3), czytam książki traumowe, czytam nowsze książki Christophe’a Andre’, czytam też biografię Mariny Abramovic i Michała Anioła. I jeszcze listy Kuronia do Gai i Gai do Kuronia. Zaczęłam też “Prywatne życie łąki” i “Świadomość ciała”. I jeszcze jakieś kilkanaście innych 🙂 + ebooki. W tym roku książki były moim największym uzależnieniem (na równi z herbatą “Milk Oolong”, którą jeśli trafiliście do mnie do gabinetu, to najpewniej ze mną piliście :)).

Ale najważniejszą, przeczytaną od deski do deski, książką tego roku są “Relacje na huśtawce”, wydane przez GWP. To książka, która łączy terapię schematów, którą uwielbiam z najdroższym mi nurtem terapii – terapią ACT. Możliwe, że słuchaliście audycji “Problem z głowy” Wandy Wasilewskiej, w której zachwycałam się tą publikacją (zachwyt nie przeminął!). To książka o tym:

  • Jak krótkotrwałe strategie radzenia sobie z interpersonalnymi problemami stają się długotrwałymi obciążeniami
  • Jak nasze schematy (czyli głęboko zakorzenione przekonania o naszej naturze i naturze naszych relacji, których źródłem są konkretne traumatyczne wydarzenia powtarzające się toksyczne komunikaty) stają się soczewkami, przez które widzimy bliskie nam osoby w sposób zniekształcony. Są niczym okulary przeciwsłoneczne, które ukazują świat w innych barwach.
  • Jak wszystko to, czego unikamy w relacjach, wraca do nas po stokroć. A próba kontroli cierpienia jest tylko kolejnym źródłem cierpienia. I tylko gotowość doświadczenia negatywnych emocji może poprowadzić nas w stronę transformacji.
  • Że dawna bezradność, w związku z którą czuliśmy się zmuszeni reagować na każde zdarzenie uruchamiające schematy, nie musi nas definiować.

Najważniejszym ćwiczeniem z tej książki (bo to książka, która nie tylko opisuje mechanizmy cierpienia w relacjach, ale również dostarcza Wam użytecznych narzędzi do zmiany) jest “Twarzą w twarz z najgorszą wersją siebie”. W instrukcji do tego ćwiczenia znajdziemy m.in. takie słowa:

Przywołaj w pamięci sytuację, w której zachowałeś się w najgorszy możliwy sposób… Zobacz oczami wyobraźni “najgorszego siebie” ze wszystkimi szczegółami… Zwróć uwagę na uczucia, które na ciebie napierają i szarpią tobą. Odnotuj, co myśli “najgorsza wersja ciebie”. Uświadom sobie konkretne myśli… Zauważ, jak “najgorsza wersja ciebie” zachowuje się w stosunku do innych ludzi.

Teraz zauważ, że ktoś w tobie patrzy na tę “najgorszą wersję ciebie”. To Ja, które obserwuje “najgorszą wersję ciebie” i jest świadkiem wszystkiego, co ona przeżywa. […] Jeśli możesz obserwować “najgorszą wersję siebie”, to nie jesteś nią. Jeżeli możesz obserwować myśli i uczucia powiązane z “najgorszą wersją siebie”, to nie jesteś tymi myślami i uczuciami. Jesteś obserwatorem. [..] A teraz przyjrzyj się wszystkim swoim dzisiejszym przeżyciom – zwłaszcza trudnym myślom i uczuciom “najgorszej wersji siebie”. Robiąc to, zauważ, że jesteś teraz tutaj, obserwując to wszystko. Sprawdź, czy potrafisz w tej chwili zrobić miejsce dla takiego wewnętrznego obserwatora. Jesteś dokładnie tym, kim powinieneś być. Niczego nie musisz zmieniać. Niczego nie musisz naprawiać.

“Najgorsza wersja ciebie” to przecież nic innego niż zatrzymanie na swoim piekle. Nie uciekanie od niego, ale też niesklejenie się z nim. I dostrzeżenie tego, że w momentach piekła nasze wartości nie znikają. Są w nas stale, czekając aż odkleimy się od “najgorszej wersji siebie” i odważymy się zmierzać w kierunku życia, które jest kwitnącym ogrodem

Do zobaczenia w tym wspaniałym, trudnym, pięknym, inspirującym i bolesnym roku!

Bibliografia: McKay, M., Fanning, P., Lev, A., Skeen, M. (2018), Relacje na huśtawce. Jak uwolnić się od negatywnych wzorców zachowań. Sopot: GWP.

Tu znajdziecie mój tekst o książce roku 2017. Tutaj o tej z 2016, 2015, 2014 i 2013 (na samym dole).