Życie właściwie jest proste, ale przeważnie
dźwigamy nadwyżkę i strasznie się z nią męczymy.

fragment książki

Nie przechodź przez słońce i cienie nadaremno.

j.w.

To ciekawy zawód – psychoterapeuta. Mieści się w nim tyle ról i zadań, że coraz częściej widzę w “psychoterapeucie” czasownik, nie rzeczownik. Zawodowo jestem więc czasownikiem. Mam podążać za klientem, ale i prowadzić; rozjaśniać mrok w opowieści klienta, ale nie przysłonić jej swoimi własnymi opowieściami; mam wspierać, ale nie ubezwłasnowolniać; budować więź, ale nie uzależniać. I najważniejsze chyba dla mnie w byciu psychoterapeutą: być otwartym na to, co wnosi klient, bez utraty tego, co jest we mnie.

To ciągłe napięcie między strukturą a płynnością to coś, co warto w sobie pielęgnować, by nie uciec zanadto w żadną ze stron. Młodzi terapeuci bywają nadmiernie ”ustrukturyzowani”, szukają technik, algorytmów terapii, zadań terapeutycznych. Im więcej lęku obecnego w nowej zawodowej roli, tym mniej wewnętrznej zgody na podążanie za tym, co niesie ze sobą sesja. Z czasem jednak łatwo wpaść w to, co znajduje się na przeciwnym biegunie – całkowitego pochłonięcia opowieścią klienta. A wtedy trudno o zmianę. Bo przecież na psychoterapię przychodzi się, by doświadczyć różnicy – spojrzenia, doświadczenia i chyba tej najważniejszej ze zmian – zmiany w relacji [“jesteśmy sumą naszych relacji” – to jedno z ważniejszych zdań, jakim kieruję się w swojej pracy].

Jest wiele dróg utrzymywania higieny psychicznej w zawodzie psychoterapeuty. Terapia własna, superwizja, inspirujące lektury, kontakt z mentorem… Od ponad roku najważniejszym jednak dla mnie jej elementem jest medytacja. I to ona pozwala mi psychoterapeutyzować jeszcze lepiej, podążać za klientem i go prowadzić.

Czytając książkę “Bez początku, bez końca. Intymne serce Zen” Jakusho Kwonga, rewidowałam co chwilę, co terapeucie dać może psychologia buddyjska i Zen. I oto, co zanotowałam sobie na marginesie tej książki.

  • Medytacja ma dla naszej pracy ogromne znaczenie. Ważny jest dla powodzenia procesu terapeutycznego jednak nie tylko medytujący terapeuta, ale i – o ile to oczywiście możliwe – medytujący klient. Kwong podkreśla w swojej książce rolę osobistego spotkania ze swoją własną rzeczywistością wcześniejszą niż mowa. Wiele naszych cierpień nie daje się [i nigdy się nie uda] zamknąć w słowach, gdyż ich źródło ma miejsce w okresie prenatalnym lub niemowlęcym. Medytacja zaś to doskonałe narzędzie eksplorowania swojego przedwerbalnego świata. Medytować możemy nie tylko siedząc na poduszce do medytacji. Medytacja to też spokojny spacer i uważne otwarcie się na to, co płynie do nas wraz z naszymi zmysłami, możemy medytować podczas jogi, tai chi, a nawet pod prysznicem. Gdziekolwiek przestajemy być własnymi myślami, a przyglądamy się im – medytujemy. Gdy tylko pozwalamy sobie na zatrzymanie – medytujemy.

[Równolegle z książkę Jakusho Kwonga czytałam “Traumę codzienności” Marka Epsteina. W tej ostatniej lekturze znajdziecie wiele dowodów na to, że medytacja bywa substytutem psychoterapii, a na pewno jest jej uzupełnieniem.] Siedźmy z całej duszy – zaleca Jakusho Kwong, każdemu z nas, nie tylko psychoterapeutom.

  • Oczekiwania są źródłem cierpienia. Wielokrotnie w trakcie trwania psychoterapii obserwuję, jak czekanie na cel [na wyzdrowienie, na awans, na spokój w związku], zabiera radość z całej reszty. Tak naprawdę kopanie jest skarbem – pisze Kwong. Warto wraz ze swoimi klientami obserwować, na ile nie traktują życia, innych osób, siebie – instrumentalnie. Czy poza osiąganiem celów pozwalają sobie po prostu żyć? Czy kultywują prostotę? Właściwie chodzi o to, żebyśmy byli trochę prostsi, mniej przemądrzali – czytamy w “Bez początku, bez końca”. Jest mi do tego bardzo blisko.
  • Mikrokorekty dla makroefektów – to zdanie Jacka  Santorskiego stale mnie inspiruje i równie często frustruje, gdy niektóre małe korekty są dla mnie niedostępne. O tych mikrozmianach i udoskonaleniu swojej własnej rutyny pisze też Kwong. Jeśli na przykład uczeń, który przywykł wiecznie się spóźniać, zmienia obyczaje i zaczyna przychodzić na czas, jego całe życie ulega przemianie. Dyscyplina jest źródłem wolności, a wyrzeczenie bywa życiodajne. Podczas psychoterapii przyglądamy się presjom i na te presje pozwalamy. Niektóre bowiem robią z nas pył, a inne – jak zauważa Kwong – zmieniają nas w diament. Psychoterapia jest jedną z dróg, by odróżnić pierwsze od drugich.
  • Nie musimy starać się być dobrzy czy naturalni, bo już tacy jesteśmy, tylko tego nie wiemy. Wiele osób straciło zaufanie do siebie i swej pięknej, wewnętrznej, natury. “Jestem złym człowiekiem” słyszę często w moim gabinecie. Podczas psychoterapii, jak i praktyki Zen odkrywamy kolejne warstwy naszej natury i dokopujemy się do tych najprawdziwszych, a zarazem najpiękniejszych.
  • Ważne jest nie tylko to, co terapeuta robi, ale też to, jaki jest. Czasami wnosimy zmianę w życie klientów, po prostu będąc. Dzieje się to dzięki temu, w jakiej stoisz postawie, jakim chodzisz krokiem, jak składasz dłonie w geście gassho, jak jesz a nawet jak wydmuchujesz nos. Tak oto wybawiasz wszystkie istoty. Twoja praktyka daje ludziom natchnienie – tak pisze Kwong o praktykujących Zen. Biorę to jako inspirację dla siebie i swojej pracy,
  • Energia idzie za uwagą. Kiedy obdarzasz uwagą mały umysł, rośnie on bez końca. Gdy natomiast poświęcasz uwagę Wielkiemu Umysłowi, kultywujesz właśnie Wielki Umysł. To jeden z ważniejszych cytatów z książki “Bez początku, bez końca”. Za każdym razem, gdy zamiast iść do przodu, kręcę się z klientem w kółko, pytam siebie, który umysł obdarzamy właśnie uwagą.
  • Oświecenie to stan głębokiej zażyłości ze wszystkim, co istnieje [Eihei Dogen, XIII wiek, założyciel szkoły zen soto]. Kwong uczy w swojej książce, jak współdziałać ze zdarzeniami zamiast walki z nimi. Często, gdy w psychoterapii ustępuje opór przed cierpieniem, ustępuje i cała – niekorzystna dla nas – reszta.

Pięknie jest napotykać na swojej drodze mądre książki. Książka Jakusho Kwonga to ucieleśniona mądrość. A ja nie wyobrażam sobie prowadzenia psychoterapii bez tego mądrego czytania. I bez medytowania. Ale najważniejsze jest jednak to, co dzieje się, gdy już się naczytam i dzięki medytacji zintegruję to z własnym doświadczeniem. Najważniejsze w tym wszystkim jest dzielenie się z tym z Wami. W gabinecie i poprzez pisanie dla Was. Dziękuję za zaufanie!

A zainteresowanych psychologią buddyjską odsyłam do ciekawej książki “Przychodzi Budda do baru” Lodro Rinzlera i mojej jej recenzji oraz do “Niepodzielonych” Kena Wilbera.

Cudnie, jeśli zajrzycie też do “Uważności i psychoterapii” pod redakcją Christophera K. Germera, Ronalda D. Siegela i Paula R. Fultona oraz książki “Trauma codzienności” Marka Epsteina.